Music

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Rozdział 2

Chłopak biegiem przemierzył odległość od obozowego szpitala do domku Hekate. Zapukał. Nim ktokolwiek mu otworzył, zdążył zapukać jeszcze trzy razy.
- Co się denerwujesz człowieku! Już otwieram.
Zza drzwi wyjrzała młoda dziewczyna. Siedemnastolatka spojrzała na syna Ateny z lekkim błyskiem w oku, który nic dobrego nie mógł zwiastować.
- Cześć, Lou. Jest sprawa.
- Mianowicie...
- Mianowicie, idziesz razem ze mną i Groverem na misję.
- Nigdzie nie idę.
Próbowała zamknąć drzwi, jednak chłopak w porę zablokował je nogą. Pogroził jej paluszkiem i spojrzał z wyrzutem.
- Lou...
- Nie mam czasu, Malcolm!
- Wiesz, że to nie jest zależne od ciebie.
- Na bogów! Kiedy?!
- Kiedy tylko Grover się wykuruje.
- Jest pod opieką Willa?
Blondyn pokiwał twierdząco głową.
- Świetnie, czyli już jutro będzie gotowy. Zacznę się lepiej pakować.
- Niczego nie może zabraknąć?
- Niczego.
- Pojemny plecak?
- Pojemny plecak.
- Masz łeb na karku, Ellen.
- Ktoś musi, Pace.
Chłopak uniósł ręce w geście poddania. Wiedział, że nie wygra na słowa z córką Hekate, nawet w swoich najskrytszych snach.
- W takim razie, do zobaczenia jutro, Lou.
- Do zobaczenia, Malcolm.
Chłopak ruszył do swojego domku. Otworzył drzwi i przywitał się z przyrodnimi siostrami. Podszedł do swojego łóżka i wyciągnął zza niego plecak. Rzadko kiedy go używał, ale zawsze trzymał go na wszelki wypadek. Spakował cztery koszulki i jedną zapasową bluzę oraz dwie pary spodni na wypadek, gdyby coś się stało z tymi co miał na sobie.
- Gdzie się wybierasz, Malcolm?
- Na misję.
Nawet nie odwrócił się by zobaczyć kto do niego mówi. Wiedział. Jeden z chyba trzech przyjaciół, z którymi był blisko w obozie. Chris Rodriguez stał w progu domku Ateny i przyglądał się jego czynnością.
- Czyli na jak długo mnie samego zostawiasz?
- Samego? A Clarisse?
- Jest zajęta sprawami domku. Ale obawiam się, że bardziej chodzi o sprawy jej ojca.
- Da radę. Twarda z niej babka.
- Nie mów tak przy niej.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Nie zamierzam jeszcze ginąć.
- Kiedy ruszasz?
- Jak tylko Grover wydobrzeje.
- Czyli wieczorem lub jutro z rana.
- Dokładnie.
- Chcesz pójść i jeszcze się ten jeden raz pojedynkować?
- Czemu nie. Tylko nie do przesady. Muszę jakoś potem funkcjonować.
Zostawił już spakowany plecak i zabierając z łóżka swoją broń ruszył za przyjacielem na arenę. Kilkoro herosów urządziło sobie pojedynek, więc miejsce było ograniczone. Ustawili się n a jednym z końców areny i stając w odpowiednich pozycjach do walki, zaczęli.


- Malcolm!
Annabeth wbiegła na trybuny i wykrzykiwała imię chłopaka aż do znudzenia. Razem z Chrisem zrobili sobie przerwę podczas, której syn Ateny ruszył do siostry.
- Tak, Annabeth?
- Grover prosił przekazać, że za niedługo wyjeżdżacie.
- Czyli mam być gotowy i razem z Lou Ellen czekać przy drzewie Thalii?
- Dokładnie.
- Dziękuję za wiadomość.
- Życzę ci powodzenia bratku. Mam nadzieję, że wrócisz cały i zdrowy.
- Zobaczymy, ale szczęście mi się przyda.
Pomachał siostrze i wrócił do przyjaciela. Ścisnął mu rękę i poklepał drugą po plecach.
- Wyruszam.
- Bogowie niech mają cię pod opieką.
- Może lepiej nie. Trzyma się stary i nie przeżywaj tak spraw z Clarisse.
- To twarda babka. Zapamiętam.
- I tego się trzymajmy.
Razem ze swoim rynsztunkiem zerwał się do biegu. Najpierw domek Hekate, a dopiero potem Ateny. Zapukał mocno w drzwi, tak, że o mało nie wyleciały z zawiasów. Tym razem otworzyła jedna z sióstr Lou. Miała równie czarne włosy i równie zielone oczy co jej siostra. Byłyby identyczne, gdyby nie to, że ta przed Malcolmem miała piegi i bliznę biegnącą od prawego kącika czoła przez nos do lewego kącika szczęki.
- Tak?
- Potrzebuję pilnie waszej grupowej.
- LOU!
Z wnętrza domku słychać było krzyk pytający o co chodzi.

Krzyczały tak do siebie przez dobre pięć minut nim w drzwiach stanęła grupowa. Spojrzała spod łba na blondyna.
- Co znowu?
- Już czas. Zabieraj torbę i widzimy się przy Sośnie Thalii.
- Nie zdążyłam zrobić mikstury!
- Wiesz, Grovera chyba to nie obchodzi. Do zobaczenia za pięć minut.
Chłopak ponownie rzucił się do biegu. Jeszcze nigdy nie miał takiej przebieżki jak dzisiejszego dnia.

Wpadł do swojego domku i rzucił się na łóżko o mało co nie uderzając głową w ścianę za nim. Ręce które pojawiły się przed nim by chwycić plecak, umożliwiły mu poczucie własnego smrodu.
- Blech... Muszę się umyć.
Zamrugał kilka razy i powoli wstał.
- Nie ma czasu na przebranie. Szybciej Malcolm, szybciej. Nie będą na ciebie czekali.
Wyruszył w dalszą drogę tyle, że tym razem bez biegu, a szybkim krokiem. Znalazł się na miejscu jako pierwszy. Oparł się o drzewo i czekał.

Po dziesięciu minutach na miejscu zjawiła się córka Hekate, obładowana dwoma torbami wyglądającymi jak pomniejszone wersje walizek na kółkach.
- Nie za dużo tego wzięłaś?
- Wystarczająco. Nie martw się, dam radę.
- Mogę wziąć jedną torbę.
- Nie trzeba, mam cenne rzeczy i nie chcę ich stracić.
- Nie kłóćcie się.
Grover wszedł na górę i stanął przed nimi. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nich jak na małych dzieci.
- Podwińcie rękawki, zawiążcie sznurówki i lecimy w naszą podróż.
Herosi pokiwali głowami i mocniej ścisnęli paski plecaków.
- Czyli idziemy?
- No pewnie.

Stanęli przed barierą ochronną i odwrócili się, by spojrzeć jeszcze raz na obóz.
- Mam nadzieję, że wrócę. Inaczej Grace będzie nowa grupową domku Hekate.
- Aż tak w nas nie wierzysz? - syn Ateny spojrzał na dziewczynę z brwiami uniesionymi do góry.
- No coś ty, wierzę, ale jak to się mówi? Nadzieja matką głupich.
Ta tylko wzruszyła ramionami i lekko przewróciła oczami.
- Sugerujesz coś?
- Skądże znowu. Może lepiej chodźmy, im szybciej będziemy mieli to z głowy tym lepiej dla mnie.
- A niech Grace zostanie na wieki tą grupową, bo mam nadzieję, ze nie wrócisz, cała i zdrowa.
- DOŚĆ dzieciaki. Idziemy od teraz w ciszy.
- Tak jest. proszę satyra.
Zasalutowali jak prawdziwi żołnierze i przez dalszą drogę nawet nie pisnęli słówka.

To się nazywa musztra satyra.