Music

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział 1.2

Pamiętacie tą spieszącą się dziewczynę, która wpadła na Lucille? Może teraz jej historię poznamy?


Przez pół godziny łaziła po mieście by zgubić tych trzech typków. Dwóch mięśniaków i jeden dość wątły. Od kiedy zderzyła się z tamtą dziewczyną coraz trudniej jej to szło.
Skręciła w małą uliczkę i skierowała się do drzwi zamkniętego od dawna budynku. Źle znosiła swoją obecność w takich miejscach. Przypominała sobie wtedy jak jej chłopak był przetrzymywany. Właściwie były chłopak. Przecież on już nie żył. Zginął śmiercią bohatera, przy okazji w towarzystwie najlepszego przyjaciela. Chwyciła za nieśmiertelnik na swojej szyi. Pomimo czasu jaki minął dalej miała go przy sobie i nie rozstawała z nim. Nie chciała o nim zapomnieć. Nigdy.
Wchodząc po schodach, usłyszała skrzypienie drzwi. Spojrzała w dół. Panowie rozglądali się w  poszukiwaniu jej osoby. Czym prędzej wspięła się wyżej. Bezszelestnie tak jak zwykle. Weszła na "górę" ułożoną z kilkunastu skrzyń.  Słyszała jak buszowali na dole i denerwowali się, że jej nie ma.
Siedziała tam kilka godzin, a kiedy postanowili wyjść, na wszelki wypadek została jeszcze dwie godziny. Przecież mogli stać za drzwiami i czekać specjalnie aż wyjdzie. Taka mało inteligentna pułapka.
Po upłynięciu wyznaczonego czasu, zeszła. Równie cicho jak znalazła się w tym feralnym miejscu, opuściła je. Nikt i nic jej nie powstrzymywał. Westchnęła.
- Mężczyźni. Mają ograniczony zasób cierpliwości.
Ruszyła przed siebie w stronę kolejnej rudery, który był jej tymczasowym schronieniem.
Wyjęła kluczyk z kieszeni i chwilę się mu przyglądała. 10. Pamiętała, że ON miał tego dnia urodziny. Pamiętała, że w tym wieku ich trójka się poznała.

"Siedziała nad rzeką i patrzyła w jej nurt, który płynął spokojnie. Chciała być jak woda. Płynąć przed siebie i nie zwracać uwagi na nikogo ani na nic wokół.
Za sobą usłyszała śmiechy. Nie odwracała się, tyle ludzi tu zawsze przechodzi i nie zwraca na nią uwagi.
- Znamy się?
Lekko uniosła wzrok. Po jej prawej stał wysoki szatyn o brązowych oczach, na ktorego twarzy znajdował się wielki uśmiech. Uśmiech, którym nikt jej jeszcze nie obdarzył. Nie miała przyjaciół z tego powodu, że często się przeprowadzała. Nawet nie próbowała ich pozyskiwać, po co skoro i tak się niedługo przeprowadzi?
- Raczej nie. To wasze miejsce? Przepraszam, już idę.
- Nie trzeba! Zostań! Jestem James Barnes, ale wolę jak mówi się do mnie Bucky. Ten chłopak za mną to Steven Rogers. A ty... to?
- Harley Shield.
- Nie widziałem cię tu nigdy. Przeprowadziłaś się skądś?
- Z wielu miejsc. Ale to nieważne. Miło was poznać chłopcy.
Dziewczyna wstała i spojrzała na nowych znajomych. Steven Rogers, w porównaniu do Bucky'ego był blondynem o niebieskich jak niebo oczach.
- Chodzisz do naszej szkoły?
- Nie, uczę się w domu. Tak się dzieje jak jesteś mną. Ale chyba nie będziemy o mnie gadać? Moje życie nie jest takie ciekawe.
- Skoro nie chcesz... Chodź oprowadzimy cię po pewnych miejscach!
Bucky chwycił Harley z rękę i pociągnął za sobą.
- Dajesz Steve! Bo się zgubisz!
Zaśmiała się, co nie było częstym przypadkiem. To będzie przyjaźń do końca życia. "

Stała przed małą przenośną lodówką i starała się wymyślić co innego można zjeść niż kanapkę z serem.
- Nic innego mi nie zostaje. Brak wyboru.
Jej telefon zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz. "Steve". Przez ostatnie kilka dni nie dzwonił, co było spowodowane latającym miastem Sokovią. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.
- Tak Steve?
- Harley! Dzięki Bogu, tak się martwiłem!
- O mnie? Steve jestem dorosła, dam sobie radę.
- Wiem, wiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie ważna.
- Stevenie Rogersie, ty też jesteś dla mnie ważny. Kiedy wracasz?
- Słyszałaś już o Sokovi?
- Tak. Jesteś cały prawda?
- Jestem, nie martw się.  Co myślisz o spotkaniu w kawiarni? Mam ci wiele do opowiedzenia.
- Spotkanie w kawiarni może być, ale bez zagłębiania się w sprawy zawodowe. Możemy powspominać dawne czasy.
- To nie wydaje się dobrym pomysłem. No cóż znajdziemy temat na miejscu. Za dwa dni o jedenastej?
- Niech stracę. Do zobaczenia przyjacielu.
- Do zobaczenia.
"Tak się zawsze żegnaliśmy"

" - Harley! Wracaj!
- Chłopaki nie denerwujcie mnie bardziej!
- Ale...
- Nie ma "ale". Zostawcie mnie samą!
Kątem oka widziała jak Steve namawia Bucky'ego by dał spokój, ale on nigdy nie odpuszczał. Nigdy jej nie zostawił. I to zawsze było na plus.
- Harley...
- Nie Bucky, mam dość. Czemu nasze problemy tak po prostu nie mogą wyparować?
- Fajnie by było. Co się stało, że masz taki humor? Chodzi o tego chłopaka?
- Może...
- Idę z nim pogadać.
- Bucky! Nie.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i odwróciła w swoją stronę. Nie puściła jego dłoni tylko patrzyła w oczy chłopakowi.
- Dziękuję, że jesteś taki troskliwy, ale naprawdę nie musisz za mnie rozwiązywać moich problemów.
On stał i patrzył na nią z lekką troską. Jak można było nie widzieć, że ten chłopak darzy tą dziewczynę uczuciem? Ona nie widziała, ale ich przyjaciel widział.
- Jak coś się dzieje wiesz, że możesz mi... nam powiedzieć, prawda?
Pokiwała głową w krótkim potwierdzeniu.
- Jeszcze raz dziękuję. Wybacz mi teraz, ale muszę iść. Do zobaczenia jutro przyjacielu.
- Do zobaczenia jutro przyjaciółko.
Dziewczyna nim opuściła kolegę dała mu całusa w policzek. Wszystko co wydarzyło się później było tylko jego następstwem."

Kiedy usiadła na krześle nie mogła powstrzymać łez. Tak długi okres tłamszenia w sobie uczuć nigdy nie jest dobry.
- Czemu cię ze mną nie ma James?
Pomimo tego, że wycierała policzki, kolejne łzy ponownie je moczyły. W końcu zaprzestała czynności i po prostu swobodnie dała upust smutkowi. Za dużo tego wszystkiego na raz. Telefon ponownie zadzwonił. Nawet nie patrząc na numer, odebrała.
- Halo?
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Harley Shield?
- Tak to ja.
- Pani Margaret Carter, chciała się z panią spotkać.
- Ach tak, dziękuję za wiadomość, niedługo będę. Do widzenia.
- Do widzenia.
Nie biorąc nic prócz telefonu i klucza do pokoju, wyruszyła w swoją drogę.

Zapukała do drzwi i lekko je uchyliła. Pielęgniarka, która była w pomieszczeniu zaprosiła ją do środka. 
- Margaret, zobacz Harley już jest. Zostawię was same. 
Kiwnęła głową mijającej ją kobiecie. Nie przyglądała jej się. Zawsze ta sama zajmowała się Peggy. Niska kobieta z lekką nadwagą, której zielone oczy ciągle ciekawie patrzyły na otaczający ją świat zza kurtyny blond włosów już powoli siwiejących. Nic dziwnego skoro miała już około sześćdziesiątki. 
Harley wolnym krokiem zbliżyła się do łóżka zajmowanego przez swoją przyjaciółkę. 
- Cześć Peggy. Jak się czujesz?
- Harley. Witaj. 
Kobieta spojrzała na ciebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Spałaś Carter? Co się stało, że chciałaś bym przyszła? Byłam u ciebie zaledwie dwa dni temu.
- Chciałam cię zobaczyć. Harley... czy ty płakałaś?
- Coś ty. Nie, jestem twarda babka, nie pamiętasz? 
- Moja twarda babka też może płakać. 
Dziewczyna usiadła obok łóżka i oparła głowę na rękach.
- Płakałam. Płakałam nad starymi wspomnieniami. za Bucky'm. 
- Oh Harley... 
Agentka Carter usiadła na łóżku i przytuliła "młodszą" przyjaciółkę.
- On dalej jest z tobą. Tutaj. Pamiętaj.
Mówiąc ostatnie słowa palcem wskazała na jej serce. 
- Dziękuję ci kochana. Czemu ja nie mogę być dla ciebie tak dobrą przyjaciółką?
- Zawsze byłaś i zawsze będziesz Shield. 
Starsza kobieta oparła się o towarzyszkę, zmęczona. Młodsza wiedziała, że czas na kolejną drzemkę. Ułożyła przyjaciółkę tak, by leżała wygodnie i wycierając znów policzki, szeptała formułki, te same co kiedyś, które tak dobrze działały na uspokojenie i dobry sen.  Agentka Peggy Carter zapadła w twardy lecz spokojny sen. 
- Wrócę do ciebie jutro Peggy. Mam nadzieję, że wtedy nasza rozmowa będzie inna. 
Ucałowała przyjaciółkę i podchodząc do drzwi, odwróciła głowę. 
- Do zobaczenia kochana. Do zobaczenia jutro. 
Zamknęła cicho drzwi i żegnając się z pielęgniarką Amber wróciła powolnym krokiem do domu.

------------
Napisałam szybciej więc wstawiam już dziś. Do kolejnego napisania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz