Music

czwartek, 23 lutego 2017

Informacja

Łoł coś wstawiłam. Toż to szok. Wybaczcie, ale nie było mnie w domu, a także moja kochana wena mnie opuściła. Postaram się napisać szybko opowiadania do Harry'ego i wstawić, ale nie obiecuję, że będą tak długie jak sobie wymarzę. W planach po drodze są jeszcze w toku pracy:
- Herosi rozdział 12

-Batman

-Wielka Szóstka cz. 2


Do kolejnego napisania.

Rozdział 13

Clint
Nowy dzień, w nowym miejscu. Trzeba pozwiedzać. Ruszyłem do pokoju kontrolnego. Tak, nawet tu jest J.A.R.V.I.S, może to dobrze może nie, nie wiem, i tak jakby mnie to nie obchodzi. Znalazłem odpowiedni pokój i szybkim ruchem otworzyłem drzwi. Podszedłem do ściany, gdzie obrazy z pokoi użytkowych (bez tych prywatnych) były wyświetlane na trzech wielkich ekranach. Popatrzyłem na każdy z nich, zatrzymując wzrok na trzech pokojach. Pietro, biegał już na bieżni, Steve rzucał tarczą w elektronicznych wrogów, a Lucy pływała na basenie. Reszta pokoi na razie była pusta, ale sądziłem, że Tony i Bruce siedzą w laboratorium od białego rańca, konstruując coś co ponownie może zabić ludzkość. Nic tylko same przyjemności. Wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem na basen. Chciałem pogadać z siostrą, pomimo tego, że mieliśmy pokoje obok siebie i większość nocy zawsze będziemy poświęcać na rodzinne pogawędki. Wchodziłem do kolejnego pomieszczenia, gdy zderzyłem się z Natashą. Tak jak ja szła korytarzem i tak jak ja, była zamyślona. Zaczerwieniła się co było do niej niepodobne.
- Dopiero zwiedzasz Clint?
- Wolałem się wyspać, niż włóczyć się po nowym apartamentowcu Starka. Ma ich tak wiele, a do większości i tak nas zabiera, gdy trzeba. Każdy jest taki sam jak poprzedni.
- Wiesz jaki jest Tony.
- Niestety wiem. Też idziesz na basen?
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- To tu jest basen?
- Ponoć zwiedzałaś.
- Tak daleko jak widać nie doszłam. Nie, ja szłam na siłownie. Najwyraźniej jest zaraz przy basenie.
Rozejrzałem się po korytarzu. Były jeszcze trzy pary drzwi z czego jedna, to drzwi do windy. Z jednej słychać było krzyki Kapitana, a z tych, do których miała podążać Natasha, uderzenia nóg o ruchomą powierzchnie bieżni. Pokiwałem głową.
- Powodzenia w takim razie na ćwiczeniach.
- Dzięki, przyda się.
Wyminęliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Otworzyłem drzwi i zostałem ochlapany. Super się zaczyna. W sali wielkiej jak dwa boiska do piłki nożnej, słychać było rytmiczny chlupot wody. Przetarłem okulary i zilustrowałem miejsce w poszukiwaniu siostry. Znalazłem ją przy krawędzi basenu, skąd chwilę później się odbiła nogami i popłynęła kraulem przed siebie, do drugiego końca. Byłem ciekaw, ile już takich długości pokonała bez przerwy. Usiadłem na krześle ratownika, jedynym wygodnym jakie było na sali. Za mną były jeszcze trybuny, tak niewygodne, że szkoda mi było posadzić własny tyłek na choćby jednym z ich krzesełek. Ponownie śledziłem Lucy wzrokiem. Jak widać nawet podczas opieki nad niepełnosprawnym bracie można zachować kondycję. Przywołałem wspomnienia z dzieciństwa. Jeszcze przed wypadkiem rodziców była pełna energii. Teraz ta energia została dopełniona doświadczeniem i determinacją. Mało jest takich ludzi. Doświadczonych tragedią lub po prostu ciężkim dzieciństwem i determinacją by jednak osiągnąć wybrany cel. Wróciłem do realnego świata po ponownym ochlapaniu wodą. Ona doskonale wie, że tu jestem i robi to specjalnie. Niech no tylko wyjdzie z wody, to się z nią policzę, a dopiero później pogadamy. Wyszła. Półgodziny później. Wstałem z krzesełka i podszedłem do drabinki. Podniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Jak ci się podobała kąpiel? Orzeźwiająca i pobudzająca, nieprawdaż śmierdzielu?
- Bardzo śmieszne. Policzymy się... Nawet teraz.
Szybkim ruchem położyłem rękę na jej głowie i zanurzyłem w wodzie. Gdy zaczęła się wiercić wyciągnąłem ją na powierzchnię. Była zła.
- Następnym razem cię zabiję, potem ponownie wskrzeszę i na końcu ponownie zabiję. Ale tym razem cię nie wskrzeszę. A teraz pomóż mi wyjść.
- Tak jest pani kapitan!
Chwyciłem jej rękę i pociągnąłem do góry. Dziewczyna wręcz wyleciała z wody, elegancko lądując na podłodze przede mną.
- Nawet w takich chwilach potrafisz zachować klasę. Od której tu siedziałaś?
- A która jest?
- Około dziesiątej.
- No to.... jakieś pięć godzin.
- Masz ty wytrwałość.
Odwróciliśmy się na dźwięk głosu Steve'a. Stał tam i patrzył na nas z założonymi rękoma na klatce. Cały spocony i obleśny. Spojrzałem na siostrę.
- I kto tu teraz jest śmierdzielem? Teraz jego kolej na poranną kąpiel!
Ta wzruszyła ramionami i wystrzeliła rękę w stronę mrożonki. Nie wiedzieć skąd woda polała się na Rogersa. Dopiero gdy dostawa wody się skończyła, można było powiedzieć, że Kapitan pachnie. Fakt, chlorem, ale pachniał.
- Dziękuję. Wiem przydało mi się to.
Lucy podeszła do mężczyzny i poklepała po ramieniu.
- Przynajmniej pachniesz Steve.
Blond włosy uśmiechnął się. Wyszedł z pomieszczenia i zapewne udał się do swojego pokoju. Lucy poszła przebrać się w przebieralni obok wyjścia. Po pięciu minutach wyszła ubrana w fioletową bluzkę na krótki rękaw i spodnie sięgające kolan. Wycierała włosy ręcznikiem, jednak patrzyła na mnie wyczekująco.
- Nie przyszedłeś tu po nic. Więc czekam, na to co chcesz mi przekazać.
- No więc zacznijmy rodzinną pogawędkę...

Natasha

Wchodziłam na salę, przy towarzyszącym odgłosie uderzania stóp o nawierzchnię bieżni. Spojrzałam na jedyny przyrząd mogący testować szybkość Pietra. Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Skinęłam głową i podeszłam do worka, używanego najczęściej przez Kapitana. Tak wciągnęłam się w trening, że nie usłyszałam jak Pietro przestał biegać. Stał na uboczu, patrząc, jak za każdym razem, gdy ręką i nogą uderzałam worek.
- Chcesz sam wyładować emocje?
- Nie trzeba. Wystarczająco dużo już ich wypuściłem podczas biegu.
- To może chcesz pogadać? Jestem dobrym słuchaczem.
- Może innym razem.
W głośniku nad drzwiami rozległ się głos.
- Pietro Maximoff proszony do gabinetu lekarskiego, znajdującego się na poziomie czwartym. 
Chłopak westchnął. Ze swoją szybkością wybiegł z pomieszczenia, dzięki czemu mogłam ponownie zacząć uderzać w worek. Nie minęło dziesięć minut gdy Quicksilver wrócił i zaczął biegać ponownie. Był zły, można to było wyczuć na kilometr. Postanowiłam jeszcze trochę poobijać worek nim się z nim skonfrontuję. Niestety szybko odpuściłam. Byłam strasznie ciekawa co się stało tam na górze. Zatrzymałam lecący ponownie w moją stronę wór, odczekałam chwilę by wyrównać oddech i ruszyłam do bieżni. Długo trwało nim się zatrzymał i ze świszczącym oddechem spojrzał na mnie.
- Czy oferta pogaduchy... jest... dalej... aktualna?
- Pewnie. Wal śmiało.
- Na początek, dzięki, że w ogóle chcesz mi pomóc.
- Nie ma za co młody, jesteśmy drużyną nie? Drużyna sobie pomaga.
Uśmiechnął się. Dopiero po chwili zaczął swoją historię.
- No więc zacznijmy od...


Perspektywa nieznajomego (lub znajomego dla kogoś)

Wchodzę do galerii. Pełno ludzi. To dobrze. Będzie efektowniej. Rozglądam się, by znaleźć idealne miejsce do nastawienia pułapki.
- Pod ziemię. Najlepiej udać się pod ziemię.
Spojrzałem w bok na moją towarzyszkę. Pokiwałem głową. Miała rację, by wyrządzić więcej szkód, najlepiej udać się na dół. Wystawiłem rękę, by dziewczyna mogła się złapać. Dopiero po chwili ją zauważyła. Westchnąłem w duchu. Zbyt inteligentna to ona nie jest, ale jakieś przebłyski genialnych pomysłów są. Od czasu do czasu, ale są. Dotarliśmy do drzwi kotłowni. Brudne, nigdy nie czyszczone. Po prostu nieużywane od wieków. Wyciągnąłem zza kurtki wały łom. Czego ja tam nie noszę? Pokręciłem głową w poszukiwaniu ludzi, którzy jakimś cudem postanowili by wybrać się do kotłowni. Nikogo. Więc czas zacząć. Drzwi stały otworem, a brudny łom trzeba było wyczyścić. Nie pozwolę by znaleźli dowody na brudnej kurtce.
- Do roboty. Wszystko ma być zrobione na cacy, inaczej szef się z tobą policzy.
Przewróciła oczami i ruszyła do środka. Jedyna taka kobieta, którą znałem osobiście i nawet by się nie odezwała przy rozkazie to dzisiejsza bohaterka Czarna Wdowa. Zainstalowaną bombę należało ustawić. Tym zająłem się ja. Już po jednej minucie wszystko było gotowe.
- Na ile nastawisz?
- Pięć minut. Kto zdoła, ten się uratuje.
Nacisnąłem guzik. Odliczanie się zaczęło.
- Idziemy.
Ruszyliśmy prawie biegiem do wyjścia. Pomiędzy tłumami u góry torowaliśmy sobie drogę. Spojrzałem na zegarek. Cztery minuty. Na zewnątrz stało mnóstwo aut. Znalezienie naszego wymagało od nas poświęcenia kolejnej cennej minuty. Wybuch nastąpił gdy już daleko znajdowaliśmy się od centrum handlowego.
- Świetna robota.
- Profesjonalisty. Wieloletnie doświadczenie i nauka, zrobiły swoje. A teraz z łaski swojej, siedź cicho i nie przeszkadzaj mi w prowadzeniu samochodu.
Jak "poprosiłem" tak zrobiła. Nasza droga powrotna trwać miała jeszcze kilka godzin.