Music

sobota, 31 grudnia 2016

Wielka 6

Co by było, gdyby Tadashi Hamada jednak nie zginął w pożarze tego budynku, tylko trafił ranny do szpitala? Postaram się jak mogę by opowiadanie mogło odzwierciedlić to co siedzi w mojej głowie.


Po wielkim BUM byliśmy w drodze do szpitala. Tadashi w ciężkim stanie, walcząc o życie leżał przed moimi oczami z oparzeniami, nawet nie wiem którego stopnia. Chciałem chwycić go za rękę ale wiedziałem, że tylko pogorszyłbym jego ogromny ból. - Trzymaj się bracie, dasz radę. Wierzę w ciebie.
Gdy po moim policzku spłynęła jedna jedyna łza, musiałem coś jeszcze dodać.
- Nie zostawiaj nas samych.
Dotarliśmy. Zabrali go w ekspresowym tempie, na operację. Zostając sam i czekając na ciotkę miałem najczarniejsze scenariusze przed oczami. Ciocia Cass wbiega do holu szpitalnego z takim rozpędem, że drzwi rozsuwane ledwo co zdążyły z się otworzyć. Kobieta zatrzymała się dopiero przy mnie, patrząc z troską.
- Ile już tam jest?
Spojrzałem na zegarek. Dość długo siedziałem na krześle.
- Około godziny, dwóch.
Ciotka ciężko usiadła na krześle obok. Schowała twarz w dłoniach, które oparła na kolanach. Od czasu do czasu jej ciałem wstrząsał szloch. Poklepałem ją lekko po plecach.
- Wyjdzie z tego, nie martw się.
- Nie mogę stracić kolejnego członka rodziny, Hiro. Mam cholernego pecha jeśli chodzi o szczęśliwe życie w gronie rodziny. Jeśli...
- Żadnego "jeśli..", on z tego wyjdzie. Zobaczysz.
Powiedziałem to z taką pewnością, że chyba mi uwierzyła. Przestała płakać, otarła łzy i zaczęła skubać skórki przy paznokciach. Z deszczu pod rynnę.

Czekaliśmy tam jeszcze pięć godzin. Czy operacja może tyle trwać? Jak widać może. Nie spędzam chyba tyle czasu w szpitalu, by dowiedzieć się jak długo jednak może trwać najdłuższa operacja. I powiem wam, że nie zamierzam. Gdy tylko lekarz pojawił się zdejmując rękawiczki, oboje zerwaliśmy się z miejsc jak oparzeni. Zagrodziliśmy mu drogę, więc nie miał wyboru i od razu musiał przekazać wieści, i te dobre i te złe.
- Nic mu nie będzie. Większość obrażeń udało się cofnąć, ale kilka zostanie z nim aż do późnej starości. Dzięki niech będą świetnie rozwiniętą medycynę. Za kilka minut będziecie mogli wejść, ale póki co chłopak śpi. Czy ktoś jeszcze ma zamiar odwiedzić Tadashiego?
- Przyjdą przyjaciele. Mogą prawda?
- Oczywiście, ale proszę nie męczyć pacjenta za długo.
- Niech będzie, dziękujemy, doktorze...
- Lance.
- Doktorze Lance, jeszcze raz dziękujemy.
Mężczyzna kiwnął głową i odszedł. My także. Weszliśmy do pokoju tak blisko sali operacyjnej, że poczuliśmy jeszcze zapach krwi, metaliczny i słodkawy zarazem. Otwieramy drzwi i patrzymy na śpiącego spokojnie Tadashiego, wyglądał prawie tak jak z przed wypadku. No jak powiedziałem prawie. Na prawej ręce miał bliznę po oparzeniu, a na policzku krótką ranę od ucha do końca żuchwy. Że też taki los musiał spotkać akurat jego, czemu nie mnie?! Usiedliśmy po jego obu stronach i wsłuchując się w jego rytmiczny oddech, uspokajając się.  Do pokoju wpadli nasi przyjaciele, o mały włos nie kończąc swojego biegu na łóżku starszego Hamady.
- Stójcie!
Nie powinienem się wydzierać, ale sytuacja wymagała podniesienia głosu.
- Wybacz Hiro, tak długo was szukaliśmy. Przez przypadek wpadliśmy do co najmniej dwudziestu innych sali z czego jedna to była sala operacyjna. Operowali jakiegoś starszego Pana. To było obrzydliwe.
Spojrzałem na Honey, po czym się uśmiechnąłem się. Zgaduje, że to ona pierwsza znalazła się w tym szpitalu. CZego ona nie zrobi dla Tadashiego. Niby nie widać tego ich uczucia, a jednak ja widzę. Chyba za dużo spędzam czasu z bratem. Spojrzałem na ich mały tłumek. Brakowało mi kogoś.
- A gdzie Fred?
- Przekonuje kogoś by wszedł do środka.
- Kogo?
- Jeszcze jedną przyjaciółkę. Zaraz  ją poznasz.
Drzwi ponownie się otworzyły. Wszedł przez nie Fred i średniego wzrostu dziewczyna z krótkimi karmelowymi włosami i jasnymi jak niebo niebieskimi oczami.
- Hiro... poznaj proszę...
Odwróciłem się do tyłu i spojrzałem na równie przytomnego Tadashiego, jak ja, byłem w tamtej chwili.
- ... Harley. Siostrę Freda. I największą artystkę jaką zna ten świat.
Dziewczyna patrzyła na Tadashiego jakby był jakimś nienormalnym i naprawdę głupim człowiekiem na Ziemi.
- Ty mnie tak nie wychwalaj. Teraz wszyscy jesteśmy tu dla ciebie. Co ty tam robiłeś?!
- Ratowałem profesora.
- Tadashi... po co? O mały włos sam mogłeś zginąć.
- Chciałem spróbować. Nie bądźcie tacy i zrozumcie. Gdyby nie on nie znaleźlibyśmy swojego miejsca, powołania...
- Równie dobrze sam mogłeś go zastąpić.
- Ha ha. Niestety nie Harley, nie jestem tak dobry jak on.
Dziewczyna ostatkiem sił powstrzymywała końcówki swojej cierpliwości. Widać, że nie chciała się kłócić by nie pogorszyć stanu chłopaka. Mimo, że młodsza od niego, była mądrzejsza. Do sali zajrzał lekarz.
- Wizyta może potrwać jeszcze pięć minut. Proszę się śpieszyć.
Pokiwaliśmy głową. Ci, którzy nie mieli jeszcze okazji przywitać się z Tadashim okrążyli go i obejmowali na tyle delikatnie by nie "uszkodzić" bardziej niż już był. Pięć minut minęło. Pożegnaliśmy się, zapowiedzieliśmy na jutro i wyszliśmy nim lekarz ponownie zdążyłby zajrzeć do sali. Udaliśmy się każdy w swoje strony. Ja z ciotką Cass do domu, Fred z Harley także do siebie, a Wasabi, Honey i Go Go do pobliskiej kawiarni, która była obsługiwana przez całą dobę. Najlepsza w okolicy. I jedyna czynna do te godziny. Im bliżej byłem domu tym bardziej czułem się padnięty. Niby nic wielkiego, ale adrenalina która wyparowała ze mnie około godziny temu dawała upust zmęczeniu. Tak bardzo bałem się o brata. Niedługo będzie siedział już z nami w domu. Niech ten czas naszej rozłąki mija jak najszybciej. Gdy dotarliśmy do domu rzucam się na swoje łóżko, a po kilku minutach wpatrywania się w łóżko brata odpływam w objęcia Morfeusza.


---------------------------------------------------------

Wyrobiłam się jeszcze w Starym Roku. Więc na Nowy Rok życzę wam na pewno lepszego roku z rodziną czy przyjaciółmi, by jak najwięcej marzeń spełniło się już na jego początku (tak wiem, że to niemożliwe, ale zawsze można... no właśnie pomarzyć), i co tam sobie jeszcze zachcecie.


Ja mam nadzieję, że ja w tym roku poprawie swoją aktywność na blogach i w innych miejscach gdzie pisałam a nie piszę. Trzymajcie za mnie kciuki. :) Widzimy się zapewne za tydzień.

sobota, 24 grudnia 2016

Wiedźma

Parała się czarną magią, jednak pomimo tego wywróciła świat wielu mężczyzn do góry nogami. Imię jej brzmi Madona. Jedna z najgorszych sióstr starego Mirrola, okolicznego złodziejaszka. Jako jedyna posiadająca taki dar. Nie mylcie tego z przekleństwem. Kobieta ta nigdy niestrudzona wysiłkiem ręcznym, posługiwała się magią gdy tylko mogła. Magię uważała za jeden z licznych atutów. Wysoka panna o smukłej talii i twarzy białej jak śnieg, posiadała na swoją wyłączność białe jak mleko tęczówki, które wręcz zlewały się z białkiem oczu, krótki, prosty nos i pełne usta. Długie, gęste włosy, które były tak czarne, że przypominały smołę, tworzyły kontrast z jej cerą. Tak była naprawdę piękną kobietą. Dlatego trudno się dziwić, iż każdy mijany mężczyzna wpatruje się w nią jak w obrazek i kupuje coraz to droższe prezenty, by wkupić się w jej łaski. Na ich nieszczęście zawsze kończyli na bruku będąc bez pieniędzy przez swoją głupotę. Więc jeśli to czytasz i marzysz o mężczyźnie średniowiecza zaprawdę powiadam ci nie bądź piękną wiedźmą, bądź piękną kobietą zupełnie nie magiczną i przyjmij tego jednynego, z którym kiedyś będziesz miała gromadkę dzieci. Ale wracając do opowieści...
Madona jakoż iż była najmłodsza zawsze otrzymywała od brata najwięcej. Siostry z zazdrością patrzyły na zdobycze brata oddawane młodej. A było tego dużo złote naszyjniki, pierścienie, korony- tak korony, kradzione z okolicznych zamków, zupełnie niewzruszonych ich zniknięciem. A myślicie, że chociaż jedną rzecz z tego miała chociaż raz na sobie? No dobra, niektóre, te zwracające na siebie największą uwagę założyła raz ewentualnie dwa jeśli było święto, ale więcej niż dwa razy nie założyła niczego. Wybredna, co tu dużo mówić. Im więcej miała, tym więcej chciała i nie można ją było od tego odwieść. No, ale cóż się dziwić, kobiety takie są. Prawda panowie? Więc przejdźmy już do naszej opowieści.

Dzień jak zawsze ponury. Okryty mgłą i zatęchłym zapachem zgniłych ryb. Mieszkanko przy dość popularnej karczmy zawsze było nawiedzane "pięknymi" zapachami przeterminowanego jedzenia i nieszczelnych pęcherzy klientów. Kto to wymyślił by dama taka jak ona, Madona musiały mieszkać w takim miejscu. To było wręcz niewskazane. Dla tego co przypisał jej mieszkanko powinny być tortury najwyższej klasy. No cóż jednak nawet ona nie potrafiła zmienić swojej doli, a jednak przyszłe zdarzenia miały przynieść coś nowego. Wracając jednak do dnia dzisiejszego... Madona brała już miotłę, gdy do pomieszczenia wpadł zdyszany mężczyzna. Wysoki, smukły i z burzą ciemnych włosów, liczący dwadzieścia wiosen chłopak o ciemnych oczach, zupełnie innych niż siostra, patrzył na nią z nieskrywaną radością.
- I z czegoś taki szczęśliwy Mirrolu?
- Przyniosłem kolejny prezent, siostrzyczko.
Dziewczyna skrzywiła się.
- Miałeś tak do mnie nie mówić.  Zakazałam Ci.
- Ale to nic Ci nie da. I tak dalej będę tak mówił. I koniecznie jak najszybciej musisz się do tego przyzwyczaić Madono. Jesteś przecie młodsza i to ja powinienem stawiać zakazy i nakazy.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele. Może jesteś starszy o dwie wiosny, jednak to ja jestem kobietą i ja mam tu prawdziwą władzę. Nie ty, ja. Zapamiętaj to lepiej.
Chłopak uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją, że doprowadził siostrę do złości.
- Siostrzyczko, złość piękności szkodzi. A jak zaszkodzi nie będzie odwrotu. No chyba, że byłabyś czarownicą i potrafiła wracać do swojej osiemnastej wiosny miliony razy.
Kobieta uniosła brwi do góry. Tym razem brat ją zaciekawił.
- Chociaż raz bracie mówisz coś do rzeczy. Jestem z ciebie dumna.
"Znajdziemy sposób, nie martwcie się, ty i siostry pożałujecie, że kiedykolwiek mnie poniżaliście. Jeszcze trochę i się policzymy."
- Wracając do twojego małego prezenciku, co tam skrywasz bracie?
Z jeszcze szerszym uśmiechem wyciągnął w jej stronę małą sakiewkę. Chwyciła ją obojętnie i wysypała zawartość na rękę. Gdy przyglądała się małemu czarnemu kamykowi zaczęła marszczyć brwi. Tym razem brat spaprał sprawę podarunku.
- Przyniosłeś mi węgiel?
Krótkie westchnięcie i przewrócenie oczu, następnie wyjaśnienia. Wystawiał jej cierpliwość na ciężką próbę.
- Ten czarny kamień to nie węgiel, a czarny diament. Bardzo rzadki. Jedyna osoba, która go posiada jest akurat w mieście. Skorzystałem z okazji i... no cóż odebrałem i oddałem właścicielowi, którym jesteś ty.
Wytłumaczenie to tylko go uratowało. Zaciekawiona tym okazem bardziej niż na początku, zaczęła się mu przyglądać z większą uwagą. Niemalże z czułością pogładziła jego gładką nawierzchnię. Spojrzała ponownie na chłopaka.
- Dziękuje.
Ciemnooki uniósł brwi do góry zaskoczony słowami siostry. Po raz pierwszy usłyszał z jej ust jakiekolwiek podziękowania. Dziewczyna dalej się uśmiechała. I do niego i do kamienia.
- Wybacz czy ja się przesłyszałem, czy ty naprawdę mi podziękowałaś?
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo. To był ten jeden jedyny raz.
- Zawsze to coś. Lecę na dalsze poszukiwania. Nie czekaj.
Wybiegł z mieszkanka nim ta zdążyła odpowiedzieć.
- Nawet nie zamierzałam.
Chwyciła klucz wiszący na haczyku w kuchni i trzaskając drzwiami wybiegła jak brat, wcześniej zamykając.






-----------------------------------------

Postaram się o trzy części w których rozwinę opowiadanie na zamówienie koleżanki.
Mam nadzieję że ci się podoba i jakoś mi to podarujesz.
Mam nadzieję, że tym razem moje pisanie o poprawionej aktywności nie będzie naciąganiem i zwykła bujdą. Postaram się o to lepiej w Nowym Roku, a najlepiej zacznę już w najbliższym tygodniu.


Wesołych świąt wszystkim czytelnikom i Sylwestra w rytmach waszej ulubionej muzyki :)


piątek, 14 października 2016

Promo

http://untoldedstories.blogspot.com/


Moja koleżanka zaczyna swoją przygodę z bloggerem. Taka chamska reklama z mojej strony dla niej :)


Harry Potter

Niedługo święta. Wypad do Hogsmeade. I inne takie przyjemności. Niestety nie dla mnie ,a przynajmniej część z nich.  Na przykład powrót do domu. Bez Remusa nigdzie się nie wybiorę. Siedziałam teraz w jego klasie i patrzyłam jak ledwo żywy krąży wśród ławek. Od czasu do czasu spoglądał na mnie ukradkiem.
- Coś się stało Remusie?
- Czy coś się działo gdy mnie nie było?
- Nie...
- Wiesz o czym mówię w tej chwili mnie okłamujesz. Co się stało?
Westchnęłam. Czemu on musi wszystko wiedzieć?
- Moje źrenice się rozszerzyły. Snape mi pomógł.
- Jednak coś w nim z człowieka jest.
- Tak ,tak. Gdyby jednak coś w nim takiego było nie zadałby nam  pracy na temat wilkołaków.
- Módl się by nikt nie doszedł do prawdy.
- Remusie, praca była na dwie rolki pergaminu!
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.
- Na dwie? - zaśmiał się i ponownie spojrzał na mnie.  - Severus się postarał.
- Czemu w tej chwili bierze u ciebie górę zachowanie młodego...
- Nie jestem już tamtym chłopakiem. Więc proszę nie nazywaj mnie tak.
Przełknęłam ślinę. Czemu wypiera się tak swojej przeszłości? Pokiwałam głową zgadzając się na jego warunki. Spojrzałam na jego torbę leżącą na biurku.
- Kiedy zaczynasz sam prowadzić lekcje?
- Od poniedziałku.
- Jak będziesz tak wyglądał to lepiej pokaż się w masce.
- Bardzo śmieszne. Może lepiej idź i spędź wolne z przyjaciółmi. Później będziesz się mną zajmowała. Znowu.
- Jesteś pewien?
- A kiedyś nie byłem?
- Nie wiem. No dobra idę. Wypocznij przed tygodniem pełnym pracy.
Wyszłam z klasy i ruszyłam w kierunku na błonia. Nie myślałam ,że kogoś tam znajdę ,a jednak się pomyliłam. W oddali zauważyłam dwie dziewczyny o rok młodsze. Siedziały na chyba jedynej nieośnieżonej ławce. Podeszłam do nich po cichu. Gdy ma się wprawę w podkradaniu nawet śnieg mi nie przeszkodzi. Wiem co mówię. Uczyłam się tego bardzo długo ,aż opanowałam do perfekcji.
- Cześć dziewczyny.
Jakoż iż były zajęte rozmową ,a ja nie wydałam nawet najmniejszego szmeru ,skrzypu i tym podobnych odgłosów obie podskoczyły. Ginny spojrzała na mnie z pretensjami.
- Bawisz się w Freda i George'a?
Położyłam rękę na sercu i spuściłam wzrok udając smutek.
- Jestem aż taka kiepska ,że mnie do nich porównujesz?
- Nie ,jesteś od nich stanowczo lepsza.
- Dobra udobruchałaś mnie. O czym tak zawzięcie rozmawiałyście?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Możesz.
- Nie jestem przekonana.
- Ale ja jestem.
- Powiedz jej.
Spojrzałam na dotychczas milczącą towarzyszkę młodej Weasley. Luna Lovegood patrzyła na mnie swoimi szarymi oczami.
- Widzisz? Krukonki trzymają się razem.
- Dobra. Bliźniaki będą dumni ze mnie dumni. Mój drugi rok w tej szkole ,a ja nie dostałam kary tak samo jak oni w pierwszej klasie. Teraz się to zmieniło. Źle wyważyłam eliksir i Snape się zdenerwował. Dał mi szlaban ,dziś mam go odbyć.
- I z czego ta wielka tajemnica?
- Nie wiem jak zareaguje mama. Wiesz mam być pilną uczennicą i ....
- Czyli w skrócie masz być jak Percy?
Pokiwała głową i spuściła wzrok. Stanęłam przy niej i położyłam rękę na ramieniu.
- Nie martw się. Masz innych braci. Ale z dwóch nie bierz przykładu. A teraz powiedz mi gdzie ci dwaj są?
W odpowiedzi dostałam śnieżką w głowę. "Świetnie zaczyna się".
- Wybaczcie dziewczyny ,ale muszę się zająć takimi klonami z rudą czupryną.
Z uśmiechem na ustach wypowiedziałam krótką formułkę.
- Zaklęcie Kameleona.
W jednej chwili zniknęłam. No może nie do końca. Lepiej by było gdybym powiedziała ,że wtopiłam się w tło. Obróciłam się w stronę zamku. Ukryci za drzewem Fred i George śmiali się do rozpuku. Lepili już kolejne śnieżki i zamierzali nimi mnie ponownie rzucić. Wystawili głowy i szukali celu. Chyba zgłupieli gdy go nie zobaczyli. Podchodziłam do nich powoli ,bez szelestu i śladów. Śnieg był na tyle twardy by nie zostawiać tropu czy choćby wskazówek że toś właśnie znajduje się w tym miejscu. Znalazłam się za nimi i szybkim ruchem pchnęłam ich z lekkiego wzniesienia. Z krzykiem ześlizgnęli się i zderzyli z ziemią.
- Pojawia się i znika taka rola magika. Chłopcy serio?
- Bawić się nie umiesz?
- Umiem Fred. A ty George ,masz coś do powiedzenia?
Wyszczerzył zęby i pokręcił głową. Obaj zaczęli się podnosić. Otrzepali się ze śniegu i wybuchli śmiechem.
- Śmiejecie się sami z siebie?
- Być może. Być może.
- O nie, to się źle dla mnie skończy, prawda?
- O tak.
Zaczęłam wiać. Może nie byłam szybsza od nich ,ale przynajmniej próbowałam. Tuż przed drzwiami szkoły prawie mnie złapali . Prawie. Jeszcze nie pokazałam im na co mnie stać. przyśpieszyłam tym razem kierując się gdzie indziej. Na boisko do quidditcha. Niedługo po mnie przybiegli też chłopaki.
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie! Tutaj będziemy grali w przyszłym meczu quidditcha. Zobaczymy kto jest lepszy ja czy wy dwoje.
- Jakim sposobem?
- Siakim ,głupki. Jeśli uda wam się mnie zrzucić z miotły wygracie ze mną ,a jeśli nie no to co tu dużo mówić: przegracie.
- A jakim sposobem znajdziesz się na meczu quidditcha na miotle?
Spojrzałam na George'a. Zadał trafne pytanie.
- Ah czyżbym nie powiedziała wam ,że jestem w drużynie? Ja i moja współlokatorka ,Diana.
Zakrztusili się śmiechem. Tak perfidnie się ze mnie naśmiewali. Podbiegłam do schowka na miotły. Chwyciłam pierwszą lepszą. Odbiłam się od ziemi i zaczęłam kołować nad ich głowami. Zawiesiłam się po jednej stronie ,dalej utrzymując równowagę ,uderzyłam obu w głowę. Cios ,a w rzeczywistości "lekkie" pacnięcie po raz kolejny posłało ich na ziemię. Zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Wiecie jak zabawnie to wyglądało gdy gryźli ziemię?
- Chłopcy co się dzieje z wami? Dajecie się przechytrzyć dziewczynie? To do was niepodobne.
Pierwszy podniósł głowę George. Większą cześć twarzy miał w śniegu co w bardzo śmieszny sposób przypominało białobrodego chuderlawego Hagrida. Zaraz za nim z ziemi podniósł się Fred. Kolejny chudy Hagrid. O mały włos sama znalazłabym się na śniegu. Nie żeby mnie przewrócili. Po prostu gdybym nie zapanowała nad śmiechem byłabym niczym nasza nauczycielka transmutacji. W tym śniegu spędziliśmy jeszcze co najmniej dwadzieścia minut. W końcu jeden z bliźniaków odezwał się z lekkim drżeniem głosu.
- Wracajmy.
- Szok ,bracia Weasley chcą już wracać. To dziwne.
- Zimno nam ,a tobie nie?
Spojrzałam na nich uważnie. Ile mogę powiedzieć by nie skapowali się co ze mną nie tak?
- Jestem gruboskóra.
- Ma się to sadełko co?
Prychnęłam. Z krzywym uśmiechem podniosłam rękę by ruszyli pierwsi. Niestety oni tego nie zrozumieli. Westchnęłam.
- Wio!!
Obaj unosząc ręce w geście poddania ruszyli przodem. Miałam kolejną sposobność by posłać ich na ziemię jednk w porę się powstrzymałam. Z tylnej kieszeni spodni George'a wystawał kawałek pergaminu. Kojarząc fakty szybkim ruchem chwyciłam kartę. Nic nie widząc ,nic nie czując szli dalej niczym nie wzruszeni.
- Skąd to macie?!
Obejrzeli się w jednej chwili. Patrząc to na mnie to na pergamin ,nie wiedząc co powiedzieć by nie zdradzić swojej tajemnicy.
- Pytam ponownie: skąd to macie?
- Znaleźliśmy?
Spojrzałam na Freda ostrzegawczo.
- Nie starajcie się kłamać. Chcę znać prawdę.



________________________________________________________________________
Reszta na Wattpadzie. A teraz zabieram się za Herosów. Do usłyszenia później.

sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 12

Pietro

Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Gdy tylko uniosłem powieki zobaczyłem uśmiechniętą twarz Wandy. Uniosłem brwi po czym odwzajemniłem uśmiech.
- Widzę ,że sobie przysnąłeś. Jak się czujesz?
- W porządku. Jeszcze trochę i będę mógł stąd wyjść.
Scarlet spojrzała na mnie z lekką złością ,a zarazem złością.
- Poczekamy zobaczymy. Mam nadzieję ,że będziesz na siebie wtedy uważał.
- Błagam cię Wando. Zachowujesz się jak Clint.
- Dzięki ,że o mnie wspominasz.
Spojrzałem w stronę drzwi. Stał tam Hawkeye i Lucy. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha. Teraz mogłem zauważyć jak bardzo są do siebie podobni.
- No widzisz braciszku jak oni cię kochają.
Staruszek spojrzał na siostrę po czym zmierzwił jej włosy. Śmiech ,następnie wymierzony lekki kuksaniec w bok Clinta.
- Nie przyszliśmy się tu bawić. Jesteś nam potrzebna Wando.
- Coś się stało?
- Chciałabym zacząć lekcje ,pani profesor. Jeśli oczywiście ci to nie przeszkadza. I jeszcze spotkanie zarządzili. Teraz.
Moja siostra niezauważalnie potrząsnęła głową ,chociaż znając Clinta i tak zauważył. Czego moja siostra ma uczyć agentkę Barton? Co się stało ,że spotkanie ma się odbyć tak nagle? Chociaż spotkania zawsze są nie do przewidzenia. No dobra na jeszcze inne pytania nie znam odpowiedzi ,ale znając siebie z kolejną wizytą siostry się dowiem i to wszystkiego ze szczegółami. Scarlet wstała i spojrzała na mnie z pewną iskrą w oku.
- Wybacz braciszku. Obowiązki wzywają.
Clint i Lucy wyszli ,a zraz za nimi moja siostra. Znowu zostałem sam. Niestety nie na długo. Do pokoju weszła pielęgniarka. Zaczęła przeglądać moje wyniki. Chyba nie za bardzo przypadły jej do gustu. Kiepsko. Spojrzała na mnie jakby ze współczuciem.
- Jeszcze pan tu poleży. No chyba ,że zdarzy się jakiś cud.
- Cud?
W pokoju ponownie znalazła się Lucy. Patrzyła to na pielęgniarkę to na papiery trzymane przez nią w rękach. Kobieta spojrzała na nią przelotnie.
- Jego stan nie był za dobry. Teraz czeka go długa kuracja ,następnie rehabilitacja jeśli będzie konieczna. Przepraszam muszę coś załatwić.
Wyszła zostawiając mnie z siostrą Clinta. Patrzyła na mnie z uśmiechem.
- Oj chłopie jednak nie masz końskiego zdrowia. Życzę powodzenia.
Przewróciłem oczami.
- Dzięki.
- No weź się nie gniewaj. Mogę ci pomóc.
- Czemu miałbym się gniewać? I jak ty chcesz mi pomóc?
- Normalnie. Może moja moc w trakcie walki nie jest aż tak pomocna ,ale jeśli chodzi o uzdrawianie mam to opanowane do perfekcji. Mogę trochę pomóc twojej regeneracji ,ale nic poza tym.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Nie znam jej za dobrze ,a co dopiero jej mocy. Więc jak mogę być pewny co do tego wszystkiego?
- Zastanów się nie musisz podejmować decyzji teraz ,sam. Poproś kogoś o radę. Ale w miarę szybko bo nie zamierzam tu zostać wieki.
Uśmiechnęła się przez co przeszły mi po plecach ciarki. Warto skorzystać z jej pomysłu. Pokiwałem głową w tym samym momencie gdy nagle coś zadzwoniło. Nie alarm raczej coś jak telefon. Nie pomyliłem się aż tak. Z kieszeni w bluzie wyciągnęła mały komunikator.
- Wybacz ,mam lekcje z twoją siostrą.
Już miała wychodzić ,gdy coś mnie natchnęło.
- Czekaj ,czemu nie byłaś na spotkaniu?
- Nie ufają mi jeszcze. A po tym incydencie z Coulsonem...
Nie wiedziałem co się takiego stało ,ale skoro były chyba dwa spotkania prawie ,że pod rząd to musi być coś na rzeczy. Nawet nie zauważyłem jak dziewczyna zniknęła za drzwiami. Tym razem nikt mnie nie odwiedził. Miałem więc czas na kolejne potoki myśli. Jakie życie jest nudne gdy nie mogę biegać ,czy chodź by się podnieść i przemieścić z miejsca na miejsce spacerkiem.

Scarlet

- No więc skup się. Dasz radę.
Patrzyłam na Lucy ,która marszczyła brwi z wysiłku. Po raz piąty starałyśmy się nad polem siłowym. Nic nie szło po jej myśli ,ale nie poddawała się. Zastanowiłam się nad podobnymi przypadkami. Jedyną osobą która się nie poddawała był Kapitan. Byłaby do niego podobna gdyby nie to ,że była bardziej żywiołowa. Wokół niej powietrze jakby zgęstniało i nabrało lekkiego fioletowego koloru. Sama zaatakowałam najbliżej stojącą atrapą tarczy Kapitana. Odbiła się i uderzyła w ścianę za mną. W porę się uchyliłam. Na moją twarz wpełzł uśmiech. Udało się! Patrzyłam jak jej powłoka obronna się "rozpuszcza".
- Jak się czujesz?
- Na razie jest dobrze.
- No to ćwiczymy dalej. Atakuj.
Skupiła się na pracy rąk. Gdy tylko sama zaczęłam tworzyć tarczę ochronną ona się już rozkręcała. Wycelowała fioletową strzałę. I puściła. Nie zdążyłam się zasłonić odpowiednio tarczą więc oberwałam. Uderzyłam w ścianę i zsunęłam się na ziemię. Jej moc jest potężniejsza niż myśli czuję to teraz w żebrach. Gdy tylko mroczki mięły mi sprzed oczu zauważyłam twarz dziewczyny.
- Żyjesz?
- Ehhh. Jeszcze tak. Nie martw się ,gdybyś włożyła w to więcej siły wylądowałabym razem z bratem w szpitalu. Mimo iż bym nie chciała.
Uśmiechnęła się lekko. Chwyciłam jej rękę.
- Ćwiczymy dalej.

Lucy

Minął miesiąc odkąd cień Coulsona uciekł i nie dawał żadnych poszlak. Tym razem to się zmieniło. Kolejny atak cieni jednak nie na wieży Starka.
- Zebranie!
Kapitan ,Scarlet ,Thor ,Hulk ,Stark ,Wdowa ,Hawkeye ,Quicksilver. Wszyscy zgromadzeni przy jednym stole.
- Co mamy?
- To ,że jedziemy na wakacje. Był atak cztery dni temu na miasto. Od tego czasu nie było żadnego ataku.
Spojrzałam zaskoczona na Starka. Okrążyłam stół i stanęłam obok niego patrząc przez ramię. Pięknie.
- Ktoś tu wtyka nosa. Ale taka piękność może.
Odsunęłam się ,przewracając oczami.
- Hamuj się Tony.
Mój brat szybko się denerwuje. A przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Wiecie taka mała siostrzyczka ,o którą trzeba się ciągle troszczyć.
- Lepiej mów gdzie jedziemy?
- Do Brazylii. Witaj Rio de Janerio.
- Szykujemy się ,wyruszamy jak najszybciej.
Każdy rozszedł się do swoich pokoi. spakowałam małą torbę i ruszyłam do pokoju brata. Zapukałam. Gdy tylko usłyszałam "proszę" pchnęłam drzwi.
- Aż tyle rzeczy bierzesz?
Patrzyłam na trochę większą torbę niż moja.
- To tak dużo? Mogę mniej.
Uśmiechnęłam się.
- Ruszaj się. Im szybciej skończysz tym bardziej Steve będzie z ciebie dumny.
Ruszyliśmy na dach. Stali tam tylko i wyłącznie Steven Rogers ,Scarlet i Natasha.
- Pięknie. Przepięknie. Clint się nie spóźnił.
Mój brat wyszczerzył zęby. Zabrał moją torbę i zaniósł do samolotu.
- Traktujesz mnie jak małe dziecko braciszku.
- Dla mnie zawsze będziesz mała siostrzyczko.
O mały włos nie zaniosłam się śmiechem. Poczułam wiatr. Nie zdziwiłam się gdy obok Scarlet stanął Pietro.
- Jak na najszybszego człowieka na świecie lubisz się spóźniać.
- Przyzwyczajaj się ,jesteśmy w jednej drużynie.
Uśmiechnęłam się. W tej samej chwili pojawiła się reszta drużyny. Ponownie znalazłam się na pokładzie jeta. Tym razem jednak byłam przytomna.
Podróż trwała nawet nie całe półgodziny. Siedziałam obok brata pilotując samolot. Mieliśmy dużo czasu by porozmawiać. Więc dzięki temu wyszliśmy w trochę ponurzy.
- Witam w swojej nowej posiadłości!
Trzeba było się spodziewać. Stark nigdy nie przepuści okazji na wydanie pieniędzy. A zwłaszcza na takie luksusowe apartamenty. Weszliśmy do środa. Drogość wnętrza aż biła w oczy.
- Wasze pokoje są na górze. Są podpisane. Każdy znajdzie swój.
Całą grupą ruszyliśmy na górę. Pierwszy pokój przy schodach i windzie był pokój Bruce'a. Następny Thora ,Steve'ego ,Scarlet ,Pietro ,Natashy ,Clinta i mój.  A jak zgadywałam pokój Tony'ego był na najwyższym piętrze ,największy ze wszystkich. Tak samo jak tymczasowe laboratorium na samym dole budynku poniżej piętra piwnicznego. Dzień skończył się spokojnie. Noc była na tyle spokojna ,że można było podziwiać gwiazdy. Gdy zajmowałam się wcześniej Clintem rzadko miałam na to czas lub chociażby siły. Tym razem jednak się to zmieniło. Siedziałam na dachu dobre kilka godzin nim ktoś się do mnie dosiadł.
- Jak długo tu siedzisz?
Odwróciłam głowę. Obok mnie zasiadła Natasha. Patrzyła przed siebie.
- Trochę czasu? Nie wiem dokładnie. Co ciebie tu sprowadza?
- Chciałam z tobą porozmawiać. Na osobności. Myślałam ,że będziesz w pokoju. A jednak znalazłam cię tu.
- O czym chciałaś pogadać?
- O wszystkim. O tym jak zdobyłaś moc. Jak to się stało że musiałaś opiekować się Clintem. I tego typu rzeczy.
- Cóż to długa historia ,ale skoro masz czas i chcesz usłyszeć to spoko. Pracowałam w jednej z dobrze prosperujących firm S.H.I.E.L.D. Niestety coś poszło nie tak podczas jednego z tajnych eksperymentów przeprowadzanych gdzieś w budynku. Wybuch sprawił ,że nabyłam ... no to...
Wyciągnęłam rękę ,która została spowita fioletową mgiełką.
- Podczas gdy oni zabierali rannych ja uciekłam.
- I może mi powiesz ,że nie byłaś ranna?
- Była ranna. Nie mówię ,że nie. Nie przejmowałam się sobą. nie kontrolowałam swojej nowej mocy. Nie chciałam ranić innych.
- Jesteś jak Clint. Bardziej troszczysz się o innych niż o siebie.
- Nie dziw mi się. Jestem jak Clint.
- Widzę.
- Więc na czym skończyłam..? A no tak na tym ,że uciekłam. Ukryłam się w jednym z opuszczonych domów. Kradłam jedzenie z zamkniętych sklepów. W końcu jednak znalazł mnie brat. Musiał usłyszeć co się stało ,a wiedział doskonale co robię. Zdenerwowałam się ,że w ogóle zdecydował się na to posunięcie. Moc uwolniła się z mojego ciała i jak mgła okryła Clinta. To przeze mnie stracił wzrok.
- Ale teraz go odzyskał. Nie masz się co obwiniać.
- Zawsze będzie mi to leżało na sercu. Zraniłam brata. Też byś się obwiniała gdybyś coś mu zrobiła. Wiem czemu chcesz to wszystko wiedzieć. Też jestem dobrym szpiegiem. A teraz wybacz mi ,ale muszę iść. Dobrej nocy Natasho.
Ruszyłam do swojego pokoju. Ubrana już w piżamę ułożyłam się wygodnie na łóżku. Moją głowę nawiedziły myśli o tamtych pechowych dniach. Najgorsze momenty w moim życiu. A przynajmniej do tej pory nie licząc wcześniejszego wypadku samochodowego rodziców. Dalej zaprzątnięta myślami zasnęłam.


-----------------------------------
Nareszcie obiecany rozdział Avengersów. Bogowie ile się nie udzielałam na blogach wybaczcie ,ale niestety tak już będzie ,do czego dochodzi jeszcze szkoła niedługo się zaczynająca :( .  Ale staram się jak mogę by były długie więc docencie. ;) DO zobaczenia być może niedługo.
  


czwartek, 18 sierpnia 2016

HArry POtter

Środa....
Siedziałam w bibliotece po skończonych lekcjach. Wokół widziałam znajome twarze ,ale jakoś nikt nie wzbudził mojej ciekawości. Zajęłam się zadaniem z transmutacji. O animagach wiedziałam sporo. A jakoż było to tematem pracy zabrałam się za nią jak najszybciej. Skończyłam po dwudziestu minutach. Dwie długie rolki pergaminu. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze dużo czasu do zamknięcia biblioteki i brak innych zadań domowych. Na szczęście miałam przy sobie książkę ,którą dostałam od Remusa. Gdyby nie on i jego mały księgozbiór nie wiedziałabym co począć. Odcięta chwilowo od świata i zafascynowana książką nie zauważyłam dwóch postaci. (Przewidywalne? Wiem ;) )
- Co tam czytasz kujonie?
Podniosłam wzrok. No tak trzeba było się spodziewać.
- Czyżby klony postanowiły mnie odwiedzić?
- Klony? Może nie przesadzajmy.
Uśmiechnęłam się. Fajnie się ich powoli wyprowadza z równowagi.
- Czego potrzebujecie?
- Informacji.
Przewróciłam oczami. No pięknie. jestem w szkole dopiero kilka dni ,a dwie osoby z małego grona moich przyjaciół już czegoś potrzebują.
- Jakich?
- Przypominamy sobie nasze pierwsze spotkanie. Później kolejne. Dowiedzieliśmy się ,że jesteś metamorfomagiem. Zastanawiamy się czy nie ukrywasz jeszcze jakiś super zdolności. Więc... hmmm... posiadasz?
Ponownie się uśmiechnęłam. Oni są niemożliwi. Oj już widzę Remusa ,który komentuje: "Zupełnie jak ty ,widać ,że dobraliście się idealnie."
- Jeszcze wiele o mnie nie wiecie chłopcy. I nie dowiecie się przez jakiś czas.
- Oj no nie bądź taka!
Wyrzucili ręce w powietrze i opadli ciężko na krzesła. Spojrzeli na mnie maślanymi oczyma myśląc ,że wyjawię im swoje wszystkie tajemnice.
- Wybaczcie mi chłopcy ,ale na mnie te oczka nie działają.
- Weź przestań serio?! Jesteś jak Filch.
- O nie tak się bawić nie będziemy. No jak tak można do Filcha mnie porównać?!
Wstałam z udawaną złością. Wyszłam z biblioteki żwawym krokiem. Podążali za mną z uśmiechami na twarzach. Zatrzymałam się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Za kilka minut zejdą się wszyscy uczniowie na kolację.
- Dalej się na nas gniewasz? Chyba wszyscy widzieli jak leciałaś zła.
- Ja zła? Nie skądże.
Zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Nim dołączyli się do mnie spojrzeli na jak na wariatkę. Przerwała nam grupa Ślizgonów.
- Głupie dzieciaki.
- Może nie zaraz głupie tylko rozrywkowe dzieciaki.
Odeszli mamrocząc coś pod nosem. Weszłam do sali i ruszyłam w kierunku stołu Krukonów.
- Rozrywkowe. Chyba tylko my dwaj.
- Chcielibyście!
Odwróciłam głowę i wystawiłam im język. z uśmiechem usiadłam przy pustym stole. Po chwili przysiadła się Luna ,Cho ,Marietta i Diana. Do końca uczty wdałam się w dość ciekawą rozmowę z Cho ,która mówiła o ucieczce Syriusza Blacka. Tak Remus mi coś mówił ,ale nie pozwolił mi wyczytać tego w żadnej gazecie. Koniec kolacji. W dormitorium przed zaśnięciem przejrzałam wszystkie prace domowe ,dopiero gdy przekonana odłożyłam wszystkie pergaminy chwyciłam za album. Zdjęcia Remusa z czasów jego nauki były jakieś wyjątkowe. Nim zasnęłam pomyślałam o tych kilku dniach w Hogwarcie. Chyba znalazłam dom.

Czwartek...
Kolejne lekcje z Gryfonami i Ślizgonami. Czemu akurat muszę mieć lekcje z nimi? Jako jedyna Krukonka? No cóż pytania te długo będą chodzić mi po głowie ,jednak teraz już się do tego przyzwyczaiłam. Malfoy po swoim "strasznie śmiertelnym" wypadku pojawił się dopiero w połowie dwugodzinnej lekcji eliksirów. Robił z siebie ofiarę ,przez co Harry i Ron mieli mnóstwo roboty przy swoich i jego składnikach eliksiru powodującego kurczenie się ludzi i zwierząt. Nie był trudny. Ale patrząc na chłopaków było widać ,że próbują nie wybuchnąć. A to co wyprawia Draco ,nie mogłam zrozumieć jak można być tak nadętym. Spojrzałam na swoje lewo. Neville ,który nigdy nie radził sobie na lekcji eliksirów i co jeszcze pogarszał strach przed Snape'em męczył się nad swoim wywarem ,który nie przyjął odpowiedniego koloru jadowiciezielonego tylko...
- Pomarańczowy. Powiedz mi chłopcze ,czy przez  twój gruby czerep nic nie dociera do mózgu? Co mam zrobić żebyś zrozumiałl ,to co się do ciebie mówi Longbottom?
Hermiona zaproponowała pomoc jednak Snape odpowiedział swoim zwyczajnym chłodnym tonem ,przez co dziewczyna zrobiła się równie czerwona co kolega obok.
Lekcja dobiegła końca. Gryfindor stracił pięć punktów za dobrze wykonany wywar. Ruszyłam wolnym krokiem do pokoju nauczycielskiego. Zapukałam. Po chwili w drzwiach pojawiła się profesor Mcgonagal.
- Dzień dobry jest może profesor Lupin?
- Już go proszę.
Zniknęła za drzwiami ,w których chwilę później pojawił się Remus.
- Gotowa do lekcji profesorze.
Mężczyzna uśmiechnął się. Wpuścił mnie do pokoju po czym wytłumaczył co ma zamiar poprowadzić na lekcji.
- Tutaj ich przyprowadzisz?
- Tak. A ty na mnie tu zaczekasz.
- A co jeśli jakiś nauczyciel mnie wygoni?
- Powiem tylko tyle... nie daj się. Bądź taka jak zawsze.
Uśmiechnęłam się. Zadzwonił dzwonek na lekcje.
- No ja się zbieram. Poczekaj tu.
Wyszedł z klasy niespiesznym krokiem ,mijając się z profesorem Snape'em. Przewróciłam oczami. Nie wiedziałam ,że będę miała aż takiego pecha. Snape usiadł na krześle w oddali patrząc na mnie spod łba.
- Co panna Sizoo tu robi?
- Czekam na lekcję panie profesorze.
Uśmiechnął się jakoś krzywo ,po czym siedział dalej cicho. Drzwi otworzyły się szeroko. Do pokoju wchodzili uczniowie ,za nimi wszedł Remus. Miał zamknąć drzwi gdy dotąd cichy Snape postanowił się odwzwać.
- Proszę nie zamykać ,Lupin. Nie mam ochoty tego oglądać.
Przemierzył salę szybkim krokiem ,a po danym strzeżeniu na Nevilla i odpowiedzi Lupina ,cały czerwony trzasnął drzwiami. Wskazując na szafę ,która zakołysała się ,wyjaśnił zaniepokojonym uczniom co siedzi w szafie. Hermiona i Harry odpowiedzieli na pytania.
- A teraz przećwiczymy zaklęcie bez różdżek. Proszę powtórzyć za mną... riddikulus.
- Riddikulus!
- Dobrze teraz trudniejsza część ,w której pomoże mi Neville.
Podeszłam do szafy razem z Remusem i Nevillem ,który wyszedł naprzód cały w nerwach.
- Posłuchaj Neville. Zastanów się co ciebie najbardziej przeraża?
Poruszył ustami ale odpowiedź na moje pytanie nie padła.
- Przepraszam ,Neville ale nie usłyszałem.
- Powtórzysz?
Razem z Remusem powiedzieliśmy to zachęcającym tonem. Chłopak rozejrzał się po klasie.
- Profesor Snape.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Uśmiechnęłam się.
- Profesor Snape? Ponoć mieszkasz z babcią?
- No... tak... ale nie chciałbym żeby bogin zmienił się również w nią.
- Nie ,nie źle nas zrozumiałeś. Chodzi nam o co innego. Powiedz nam co twoja babcia zwykle nosi?
- Zawsze ubiera ten sam kapelusz. Wysoki z wypchanym sępem. I zwykle taka długą sukienkę zieloną.
- A ma torebkę? - "Świetnie ,opis nabiera kolorów. Będzie wspaniale czuję to."
- Yhym taką dużą czerwoną.
- Świetnie. Wyobrazisz ją sobie?
Instruując razem z Lupinem Nevilla ,a przy okazji inne osoby znajdujące się w sali. Gdy tylko próba Nevilla wypadła pomyślnie każdy był pomyślnie nastawiony. Do końca lekcji prawie każdy spróbował. No prawie ,prócz Harry'ego i Hermiony i kilku innych osób.

(nie wiem który dzień :D )....
Obrona przed czarną magią stała się ulubionym przedmiotem prawie wszystkich uczniów od trzeciej klasy wzwyż. Uczestniczyłam w każdej z nich. Remus zwalniał mnie z większości zajęć bym pomogła mu w prowadzeniu. Czasami zastanawiam się po co mu moja osoba skoro sam radzi sobie wyśmienicie. Nie zamierzam jednak pytać. Wiem co odpowie. "Jesteś bardziej doświadczona. Umiesz prawie wszystko czego oni się dopiero uczą. Więc nie narzekaj." Jutro Noc Duchów. A dziś wypad do Hogsmeade. Nawet nie wiem czy mam podpisaną zgodę ,więc nigdzie się nie wybierałam. Nie zostawałam sama więc możliwe iż spędzę ten czas w towarzystwie. Siedziałam przy stoliku Krukonów zjadając powoli swoją jajecznicę.
- Ej kujonie!
Odwróciłam głowę w kierunku głosów. Z dala machali do mnie Danny ,Amy i bliźniaki. Przewróciłam oczami z uśmiechem. Nie kończąc śniadania ruszyłam w ich kierunku.
- Mam nadzieję ,że to nie ja jestem tym kujonem?
- Żartujesz sobie? Pewnie ,że to ty! Idziesz do Hogsmeade?
Pokiwałam przecząco głową. Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Jak to?
- Amy.... spokojnie.
- Czemu nie idziesz?
- Nie wiem czy mogę ,wolę nie ryzykować.
Usłyszałam prychnięcie. Spojrzałam krytycznie na bliźniaków.
- Prychać możecie przy Ślizgonach ,nie radzę przy mnie.
Unieśli ręce w geście poddania.
- Zapytaj Remusa albo Flitwicka. Ponownie pokiwałam przecząco głową.
- Okej.
Chwycili mnie pod pachy i zaczęli nieść w powietrzu. Nie wyrywałam się. Czemu? I tak by mnie nie puścili ,poznałam ich już na tyle by to wiedzieć. Znaleźliśmy się przed drzwiami gabinetu Remusa. Świetnie. Chłopaki zapukali ,a ja odchliłam głowę do tyłu by spojrzeć na towarzystwo z tyłu. Amy i Danny śmiali się. Super! Nie pomogą osobie w potrzebie ,fajnie wiedzieć. Drzwi stanęły otworem.
- Dobra chłopcy możecie ją puścić.
Opuścili mnie tak gwałtownie ,że chwilę później leżałabym na ziemi. Nim jednak moje cztery litery dotknęły ziemi podtrzymała mnie czyjaś ręka.
- Dzięki.
Uśmiechnięta twarz rudzielca z jednej i wystraszona z drugiej.
- A wiec co was do mnie sprowadza?
Już miałam się odezwać gdy kuzynostwo postanowiło mnie wyręczyć.
- Remusie chcieliśmy się zapytać o zgodę na wyjścia do Hogsmeade dla Any.
Mężczyzna zaczął przeszukiwać szaty. Gdy wreszcie znalazł to co zamierzał spojrzał na mnie z uśmiechem. Wyciągnął rękę w której znajdował się papierek.
- Proszę bardzo. Miałem ją dać profesorowi Flitwickowi podczas uczty ,ale znasz moją pamięć.
- Pamięć masz doskonałą ,ale głowę nasiąkniętą nowymi pomysłami na lekcje.
- My to weźmiemy...
Popatrzyłam na chłopaków z zaskoczeniem.
- Ej!
Uciekli wraz z moim kwitkiem. Spojrzała na Remusa.
- Wybacz muszę ich dogonić bo zgubią moje pozwolenie.
- Leć.
Miałam się już odwrócić by odejść. Jednak musiałam coś jeszcze powiedzieć.
- Kupię ci coś słodkiego. Należy ci się.
Puścił mi oczko na pożegnanie.

... wieczór...
Uczta trwała w najlepsze. Było tyle przysmaków więc nawet osoby które były w Hogsmeade opychały się potrawami do bólu brzucha.. nawet występy duchów były w tamtej chwili wspaniałe.
- Koniec uczty! razem z prefektami idźcie do pokoi!
Wszyscy ruszyliśmy za Penelopą. Często spędzałam z nią czas w bibliotece jak tylko nie była ze swoim chłopakiem Percy'm. Myślicie ,że jestem lizusem? Sama zaczynam wątpić w siebie. Razem z Cho ,Dianą i Mariettą weszłyśmy do naszego pokoju.
- Idę spać jestem padnięta.
Zaśmiałam się.
- No co się śmiejesz? Gdybyś miała takie lekcje jak my ze Snape'em to ciekawe jak byś się potem czuła. A i tak traktuje nas troszkę lepiej niż Gryfonów.
- Wierzę ,niestety mam z nimi lekcje. To horror.
- Właśnie... czemu masz z nimi lekcje?
- Sama nie wiem. Taką decyzję podjął dyrektor. Więc nie mam czego kwestionować.
Drzwi do naszego dormitorium zostały prawie że wyważone. W progu stał Roger Davies.
- Ruszcie się wszystkie domy zbierają się w Wielkiej Sali.
- Ale musiałeś nam rozwalać drzwi?
Spojrzał zdezorientowany to na Dianę to na drewniane wrota. Potarł kark zakłopotany.
- Wybaczcie nie chciałem.
- Spoko naprawi się. Reparo.
Drzwi zaraz zostały wstawione na miejsce.
- O.
- Tylko tyle potrafisz powiedzieć? Sam powinieneś ruszyć głową.
Uśmiechnął się promiennie.
- Chodźcie już.
Posłusznie ruszyłyśmy za chłopkiem na dół. W tłumie pierwszoroczniaków wyszukałam Penelopę.
- Wiesz co tu się dzieje Penelopo?
Dziewczyna spojrzała na mnie spod łba.
- Nie wiem. Profesor Dumbledore wszystko wytłumaczy.
Pokiwałam głową. 
- Kujonie!
Rozejrzałam się w moją stronę biegli bliźniacy. 
- Zaczynacie? Wiecie co się stało że musimy tu siedzieć?
- Pewnie. Syriusz Black zniszczył obraz Grubej damy.
Spojrzałam na nich zdziwiona. "Syriusz Black dostał się do Hogwartu. Czy Remus już wie?" Przemówienie dyrektora i wszystko wiadome. Śpimy w Wielkiej Sali póki wszyscy nauczyciele będą przeszukiwać szkolne korytarze. W tłumie wyszukałam Amy. 
- Gdzie Danny?
- Sama go szukam.
- Mój śpiwór obok...
- Naszych ,chodź kujonie.
Przewróciłam oczami.
- Chłopcy czy to jakiś kiepski pomysł na podryw to jakiś nieudany.
- Podryw? Nasz będzie o wiele lepszy. Nawet się nie połapiesz o co chodzi.
- Jak zawsze w waszym towarzystwie.
- Dzięki kuzyneczko. Wyśmiewasz mój pomysł na zrobienie jakiemuś Ślizgonowi żartu.
Wytrzeszczyłam oczy na niego. Zmienił się nie do poznania.
- Szok. Mój kuzyn robi żarty z tymi klonami?
- Zaczynasz? 
- Odwdzięczam się pięknym za nadobne.
- Powiadasz pięknym?
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Pokażcie swoje wytwory. Magiczne dowcipy Weasley'ów zapraszają.
Fred i George spojrzeli po sobie i chwycili mocno swoje torby. Jak je ukryli je przed nauczycielami? Nie wiem ,ale są genialni. Ich żarty są spektakularne. 



------------------------
Reszta na Wattpadzie na którego zapraszam. Nareszcie coś gdzieś jest. :D











wtorek, 19 lipca 2016

Prezentacja wszystkich postaci w opowiadaniach o herosach.....

(długi tytuł... na ale cóż... przejdźmy do rzeczy...)





                                                                    Percy Jackson


Annabeth Chase


Nico di Angelo

Lou Ellen

Jake Mason

Lacy

Lynn Loud

Rose Loud

Sally Loud

Marco Loud

Tom Loud
                                          (oczywiście Tom ma czarne włosy ,nie zapominajmy)
Na razie to wszyscy. Później dołączą jeszcze inne postacie. I wtedy również dodam zdjęcia. I teraz powtarzam opowiadanie o Avengers pojawi się niedługo.























                                                                   



Coś innego

Cześć jestem Isabel. Razem ze starszym o rok bratem mieszkamy w rodzinie zastępczej. Tak wiem co sobie myślicie ,sierota ,brak rodziców ,biedactwo. Ale mnie to już nie obchodzi. Nauczyliśmy się z Felipe dbać o siebie nawzajem. Chodzimy do szkoły artystycznej. Dostaliśmy się tam chyba cudem. Zwykle tańczyliśmy na ulicy ,a gdy ktoś wrzucił choćby kilka drobnych ,później w domu chodzimy uśmiechnięci do końca dnia. Pewnego razu naszym widzem była dyrektorka jedynej szkoły artystycznej w okolicy. Zachwycona naszymi wyczynami podała dwie koperty i prosiła byśmy otworzyli dopiero w domu. Prawdę mówiąc trudno było się oprzeć pokusie. Zaczęliśmy tam chodzić od września. Na początku wydawała się normalną szkołą jednak po kilku dniach uczęszczania dało się zobaczyć hierarchie tam panującą. Starsi uczniowie pomiatali młodszymi. A gdy tylko inni stawali w ich obronie znęcali się także nad nimi. Nie chcąc się narażać omijałam takie sytuacje ,ale powoli miałam tego dość. Jestem w tej szkole dwa lata. Czas spędzałam z bratem i Stephanie. Stephanie to moja najlepsza przyjaciółka i przy okazji dziewczyna Felipe. Pasują do siebie idealnie. Z rozmyślań wyrwał mnie głos brata.
- Młoda? Ziemia do Isabel!
- Co? Wybacz mówiłeś coś wcześniej?
- Pytałem co masz teraz? Ja zajęcia ze śpiewu ,a potem taniec.
- Ja mam aktorstwo ,później śpiew. A później do domu.
Niedaleko mojej szafki jakiś starszak pchnął młodszego ucznia. Przechodząc obok spojrzał ukradkiem na mnie po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przewracając oczami podeszłam do poszkodowanego.
- Hej. Nic ci nie jest?
Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Spokojnie nie jestem jak oni. Jesteś nowy?
Pokiwał nieśmiało głową.
- Jestem Isabel Sedillo. Ten chłopak za mną to Felipe ,mój brat.  A ty jak masz na imię?
- Thomas. Jesteście z Hiszpanii?
- Nie wiem pewnie tak. Mam nadzieję ,że nie zdarzą się już więcej takie sytuacje i będziesz się tu czuć jak w domu.
- Dzięki.
Thomas odszedł w kierunku klasy od zajęć rysunków.
- Ty to potrafisz nawiązać kontakt z każdym. Zazdroszczę.
- Nie poruszajmy tego tematu. Zmieniając go gdzie jest Steph?
- Dziś nie przyszła bo źle się czuła. Tak samo jak wczoraj i od początku tygodnia. Mam nadzieję ,że to nic poważnego.
- Nie martw się na pewno by ci powiedziała gdyby coś się działo. No bo przecież dziecka jej nie zrobiłeś?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Głupia jesteś mam siedemnaście lat. Nie mam co robić w tym wieku.
Parsknęłam śmiechem. Poklepałam go po ramieniu.
- Widzimy się w domu braciszku. Tylko nie spóźnij się na obiad bo Linda będzie zła.
- Już sobie wyobrażam jej minę.
Ruszyliśmy w swoich kierunkach.
*********************************
Siedząc przy stole patrzyłam na moich przybranych rodziców. Mieli dzisiaj dość podły humor. Nie wiem czemu ,ale lepiej tego nie drążyć. Do kuchni wszedł Felipe. Podnieśliśmy na niego wzrok.
- Przepraszam za kolejne spóźnienie. Nie mogłem zrezygnować z dodatkowych lekcji.
Rodzice pokiwali tylko głowami o nic nie pytając. Dalszy obiad zjedliśmy w całkowitej ciszy. Gdy pozmywałam naczynia i miałam iść do swojego pokoju ,zadzwonił dzwonek u drzwi. Z niechęcią podeszłam i otworzyłam wrota naszego domu. W progu stała Steph.
- Steph ,co tu robisz? Jak się czujesz?
- Stęskniłaś się! O jak miło.
- Za tobą zawsze kochana. Felipe jest na górze.
- Dzięki.
Dziewczyna ruszyła niespiesznym krokiem na górę. Ja ruszyłam za nią ,ale do swojego pokoju. Dzień minął spokojnie ,co było całkiem dziwne. Dziś wieczorem mieliśmy wystąpić charytatywnie. Mogliśmy pomóc chorym dzieciom ,przez coś co kochamy. Jak zawsze uzbieraliśmy masę pieniędzy. Im więcej tym lepiej. Miałam jeszcze jeden plan który zamierzałam wcielić w życie następnego dnia.

Może trochę  przeskoczymy? Po co opowiadać kolejny dzień w szkole. Same nudy. No więc jesteśmy dwa dni po występie charytatywnym. Co tam ,że jako jedna z szarych myszek zostałam po raz hmmm trzeci zwyzywana przez "najpopularniejszą" dziewczynę w szkole. Przygwoździła mnie do ściany z szafkami i zaczęła torturować swoim oddechem. Mogłabym przysiąść ,że wcześniej jadła czosnek lub coś równie śmierdzącego.
- Jak możesz to żreć?
- Co?!
- To co przed chwilą jadłaś. Jak możesz? Specjalnie wsadziłaś to sobie do ust by mnie zemdliło?
- Głupia jesteś?!
- Wiesz możesz mnie nazywać jak chcesz ,ale to nie taka sama tortura jak twój oddech.
Gdzieś obok usłyszałam parsknięcie śmiechu.
- A ty co rżysz?!
Puściła moje ramiona i zwróciła siew stronę głosu. Stał tam wysoki chłopka z czarnymi włosami i z szarobłękitnymi oczami. Był chyba w wieku Felipe.
- Twoja zakładniczka ma dość cięty język nie uważasz? Ja bym nie wytrzymał.
Wychyliłam lekko głowę gdyż moja oprawczyni i jej dość mocno kręcone rude włosy odstawały na wszystkie strony.
- Ale z czym? Z moim gadaniem czy jej oddechem?
- Nie chcę ryzykować oddechu ,więc z chyba z nim. Mówisz ,ze jest torturą i tu ci uwierzę.
- No i fajnie. Dziękuje.
- Ale z twoim gadaniem też bym nie wytrzymał.
- Eee tam dałbyś radę nie jestem aż tak gadatliwa.
Uśmiech wypełzł na jego twarz. Rudzielec patrzył to na mnie to na niego niedowierzając. Chyba nie podobało jej się ,że gadamy podczas gdy ona stara się coś zrozumieć. Spojrzałam na nią i otworzyłam buzię do kolejnej odpowiedzi.
- Co przetwarzasz informacje? Nie kapujesz czegoś?
Dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na mnie zła.
- Nie będziesz się do mnie tak odzywała.
- Gdyż ,aż ,ponieważ?
- Bo...!
- Dzieciaki co tu się dzieje?!
Spojrzałam na korytarz. Stała tam kobieta w wieku przybliżonym do czterdziestki. Czarne włosy zostały zaplecione w ciasny kok. Idealnie dobrana marynarka i spódnica leżały no po prostu idealnie.
- Zaczęli mnie obrażać pani dyrektor.
Spojrzałam na chłopaka z niedowierzeniem. On wzruszył ramionami. Podszedł do kobiety. Stanął za nią i szepnął jej coś do ucha.
- Zapraszam do siebie panno Ramiz. Musimy sobie przeprowadzić rozmowę.
Evana zaczęła wydawać z siebie dość dziwne dźwięki. Jęki i szloch wymieszane razem. Odeszła razem z dyrektorką do gabinetu znajdującego się na końcu korytarza. Ponownie spojrzałam na chłopaka. Wyciągnął rękę.
- My się chyba nie znamy gaduło. Jestem Nataniel.
- Isabel. Co powiedziałeś pani dyrektor?
- Skróconą historię. Tą prawdziwą. Ale wystarczyło powiedzieć kto to zrobił by mi uwierzyła.
- Jesteś bardzo pewny swego. Skąd wiesz?
- Trochę byłoby nie miło gdyby moja własna matka mi nie uwierzyła.
- No tak trzeba było się spodziewać.
- Isa!
- Spokojnie Felipe. Jeszcze się ze mną pomęczysz.
- Nie no super. Cześć Nataniel.
- Hej. Idziecie na lunch?
- Jestem spłukana. Moja koleżanka zabrała mi wpierw jedyne klepaki jakie miałam przy sobie.
- Zwróci ci się. Mogę pogadać z mamą.
- Nie trzeba
 zarobię przy kolejnych...
- ...występach. Widziałem was z mamą. Była pod wrażeniem waszych zdolności. A ją trudno zadziwić.
Spojrzałam na brata.
- Fajnie wiedzieć. Idziemy... Felipe postawi mi dziś lunch.
- Super bo o to mi chodziło. Przecież ty mi wyżresz wszystkie pieniądze i dla mnie nie zostanie...
- Nie przeżywaj. Siostry nie wykarmisz?
Nataniel zaczął się śmiać ,a my po chwili razem z nim.
- Jesteście zabawni.
- No widzisz. Będziesz się z nami nieźle bawić.
Popatrzył na nas i z uśmiechem przywołał nas ręką. Dalej śmiejąc się do rozpuku ruszyliśmy do stołówki. 


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Coś innego za niedługo skończę Avengersów. Jako iż miałam wakacje nie miałam czasu (i internetu) by pisać za co z całego serca przepraszam. Poprawię się. Do napisania :)

wtorek, 5 lipca 2016

HARRY POTTER 2

(Zaczniemy od tego jak bliźniaki zabrali Percy'emu odznakę prefekta naczelnego w dziurawym Kotle)

Krzyki Percy'ego niosły się po całym "pensjonacie". Bliźniaki uciekli do swojego pokoju wraz z własnością brata. No kto by się spodziewał ,że chcą trochę narozrabiać.
Wieczorem dzień przed wyjazdem ,odznaka się znalazła zaraz po jej "kradzieży" ,tak jak twórcy żartu. Fred i George musieli wiać. No musieli... nie ,to nie tak... oni już za w czasu ukryli się w najbliższym otwartym pokoju.
--------------------------------------------------------------
Perspektywa Freda

Myślicie ,że tak łatwo jest się wymknąć wkurzonemu Percy'emu? Tak? W takim razie jesteście w błędzie. Na nasze nieszczęście byliśmy w Dziurawym Kotle ,w miejscu gdzie nie znamy prawie ani jednej dobrej kryjówki. Znaleźliśmy jedyny chyba otwarty pokój i schowaliśmy się tam prawie ,że krztusząc ze śmiechu. Mój brat odwrócił głowę ,a ja nasłuchiwałem kroków za drzwiami. NIC.
- Emmm... Fred?
Odwróciłem się do brata z pytającym i ponaglającym wzrokiem.
- Ten pokój nie jest wolny.
Zmarszczyłem brwi i przeniosłem wzrok na pokój uważnie go ilustrując. No tak. Na ziemi pod ścianą siedziała dziewczyna. Trzymała w rękach książkę i przyglądała nam się bez jakiejkolwiek ciekawości. Przyjrzałem jej się uważnie. Miała długie włosy ,których kolor lekko mnie zadziwił. Były białe. No wiecie nie żeby coś ale rzadko spotyka się kogoś z takim kolorem. Szare oczy były chyba jej charakterystyczną cechą ,gdyż jako pierwsze zapewne zaraz po włosach przyciągały uwagę.
- Przepraszam ,myślałem że pokój jest pusty.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Widać myślenie nie jest twoją mocną stroną. W porządku nie gniewam się. Wasz brat nadchodzi i coś czuję ,że wejdzie tu. Tam są drzwi do toalety.
Wpadliśmy jej do pokoju ,a ona pozwala nam się jeszcze ukryć? Niespotykane. Rzuciliśmy się z bratem do drzwi toalety. Gdy tylko zamknęliśmy drzwi ,rozległo się pukanie. Usłyszeliśmy ciche "proszę".
- Przepraszam czy nie wiesz może gdzie pobiegli moi bracia? Po ich głośnym śmiechu często można wywnioskować.
- Przykro mi niestety nie wiem.
- No cóż dziękuje... i jeszcze raz przepraszam.
- Nic nie szkodzi.
Drzwi toalety otworzyły się. Stała w nich owa dziewczyna.
- Proszę bardzo chłopcy ,droga wolna.
- Dziękujemy.
- Proszę ,ale błagam nie zjawiajcie się tu tak znienacka. Zapukajcie.
Na mojej i brata twarzy pojawiły się uśmiechy. Ta dziewczyna jest dziwnie inna niż reszta.
- Panowie Fred i George Weasley ,przyrzekają.
Na jej twarzy również pojawił się uśmiech. Pomachaliśmy jej na pożegnanie i wyszliśmy niczym cienie z pokoju kierując się do swojego. Wiedzieliśmy ,że musimy uważać na wściekłą matkę i Percy'ego. 
- Będziemy mieli piekło.
- Nie przesadzaj George. Wcześniej też mieliśmy nie raz i co? Dalej żyjemy.
Chłopak pokręcił głową ,jednak się zaśmiał. Do pokoju dotarliśmy bez przeszkód. Nie czekała na nas żadna niespodzianka w postaci mamy czy zdenerwowanego brata.
- Chłopaki?
- Ginny?
- Lepiej idźcie spać musimy wcześnie wstać.
- Ty też lepiej zmykaj bo będziemy musieli cię wyciągać z łóżka.
- Ta jasne ,prędzej ja was. Dobranoc.
- Branoc.
Rzuciliśmy się na łóżka przebrani w piżamy. Chyba nie trwało długo nim zasnęliśmy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perspektywa Harry'ego
Gdy tylko przyjechaliśmy na peron pan Weasley prosił o rozmowę. (Chyba wiecie  o co chodziło więc nie będę się rozpisywać.) Po dość dziwnej rozmowie ,razem z Ronem i Hermioną szukaliśmy przedziału.
- Ginny ,spadaj.
- Oh ,jaki jesteś miły!
Obrażona dziewczyna zostawiła nas samych więc gdy znaleźliśmy pusty przedział mogłem z nimi porozmawiać. No prawie pusty. Przy oknie spał mężczyzna.
- Kto to?
- Profesor R. J. Lupin. - Hermiona mnie zadziwia.
- Skąd wiesz?
- Tam jest tak napisane.
Spojrzałem w kierunku który pokazywała. Na walizce było wszystko wyraźnie napisane. No pięknie byłem ciekaw czego będzie uczył. Usiedliśmy wygodnie naprzeciw siebie. Mieliśmy nadzieję ,że nasz towarzysz nie usłyszy nic z rozmowy ,która zawzięcie prowadziliśmy dopóki nie przeszkodził nam Draco. Szybko się zmył ,o dziwo postać nauczyciela pomaga. Po kilku minutach pociąg zaczął się zatrzymywać.
- No nareszcie. Konam z głodu. Chciałbym już być na uczcie...
- Trochę za wcześnie.
- Więc dlaczego stajemy?
Światła zgasły ,z półek pospadały bagaże. Nikt nie wiedział co dokładnie się działo. Do przedziału wpadli najpierw Neville ,później Ginny. Zapanował tymczasowy chaos ,lecz rozbudzony profesor Lupin uspokoił wszystkich. Oświetlił pomieszczenie w tej samej chwili gdy do przedziału wtargnęła wysoka postać w kapturze. Zrobiło mi się zimno. Coś mi się wydawało ,że na chwilę straciłem przytomność. Nim otworzyłem oczy usłyszałem czyjeś krzyki.
- Harry! Harry! Co ci jest?
czułem jak ktoś "klepie" mnie po twarzy. Bolało. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po przedziale. Pytali o moje samopoczucie ,a gdy zapytałem o krzyki patrzyli jak na wariata.
- Nikt nie krzyczał...
- Ale przecież słyszałem krzyki.
O mały włos nie wyszedłem z siebie. Profesor Lupin połamał czekoladę po czym rozdał wszystkim dookoła.
- Proszę. Zjedz dobrze ci zrobi.
Lupin wyjaśnił nam kto nas odwiedził. Kazał mi ponownie zjeść czekoladę. Już miałem kierować ją do ust gdy...
(I w tym momencie zmieniamy fabułę książki ,filmu ,czy czego tam chcecie)
...drzwi przedziału ponownie się otworzyły. Stanęła w nich dziewczyna na oko chyba w moim wieku. Czarne włosy układały jej się wokół twarzy ,a szare oczy ilustrowały wszystkich dookoła.
- Spóźniona.
- Ciebie też miło widzieć całego Remusie. Wybacz ,ale sama także miałam gościa.
- Miałaś jakiś towarzyszy?
- Tak... byłam ich rycerzem na białym koniu.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- My idziemy do maszynisty. Chciałbym się dowiedzieć kilku rzeczy.
Wyszli. Zostaliśmy sami. Ponownie zaczęliśmy rozmowę. Wszyscy się o mnie martwili ,a ja poczułem się głupio. Jako jedyny zemdlałem. Wyjaśnili mi co się stało ,zdążyli nim w przedziale ponownie pojawił się Lupin z ową dziewczyną.
- To nie jest zatruta czekolada ,możecie mi wierzyć...
- Nie żartuje. Lepiej zjedzcie bo inaczej będziecie tu jak zombie.
Ugryzłem swój kawałek. Po moim ciele rozeszła się fala ciepła. Od razu poczułem się lepiej.
- Za dziesięć minut będziemy w Hogwarcie. Jak Harry ,czujesz się lepiej?
- Doskonale.
Nie wiem czy widzieli ,ale na moją twarz wypłynął lekki rumieniec.
- Widzimy się na miejscu Remusie ,idę zobaczyć co u moich towarzyszy podróży.
Dziewczyna zniknęła za drzwiami. Przez resztę podróży nikt nie odezwał się ani słowem.

(No okej... to,może cofniemy się do nieznajomej i jej przyjaciół... zaczniemy jej podróż od początku czyli jak tylko znalazła się w przedziale oczywiście z jej perspektywy)

Pociąg ruszył. Czytałam tą samą książkę chyba setny raz ,ale co poradzić gdy aż tak bardzo ją uwielbiasz? Usłyszałam lekkie zgrzytnięcie drzwi. Lekko podniosłam wzrok.
- Można?
Pokiwałam głową. Dwóch chłopaków usiadło na siedzeniach cieżko wzdychając. Uśmiech wypełzł mi na twarz.
- A panią coś śmieszy?
- Panią? Ah czyli mnie panowie Fred i George Weasley nie poznają?
Chłopaki zrobili wielkie oczy i pochylili się lekko do przodu.
- Ty jesteś tą dziewczyną z tego pokoju?
- Bingo George. Trafiłeś w setkę. Fajnie was widzieć.
- W jedną noc pofarbowałaś włosy?
- Ah włosy. Jaki miały kolor? Biały?
Skupiłam się,na białym kolorze. Bliźniaki wstrzymali oddech po czym ze świstem wypuścili powietrze.
- Jesteś metamorfomagiem!
- Pewnie. I o ile dobrze pamiętam nie przedstawiłam się wam. Miło mi Ana Sizoo.
Do przedziału wpadł jeszcze jeden chłopak. Miał ciemną karnacje skóry ,ciemnobrązowe włosy i szeroki uśmiech słany w stronę bliźniaków. Dopiero gdy mnie zauważył uniósł lekko brwi po czym ponownie zwrócił się do braci.
- Już mnie zastąpiliście? Poznacie mnie ze swoją nową koleżanką?
- Lee poznaj Anę Sizoo. Ana poznaj Lee Jordana.
Podałam rękę chłopakowi który uścisnął ją z uśmiechem. Czyżbym poznała nowych przyjaciół? Przez całą drogę wygłupialiśmy się, więc nawet nie zauważyliśmy gdy pociąg zaczął chamować ,by wreszcie się zatrzymać. Dopiero gdy do przedziału wpadł przerażony chłopak podniosłam się.
- Coś mi tu śmierdzi.
- Nie przejmuj się to pewnie od Malfoya.
Spojrzałam na leżącego chłopaka.
- Czego się wystraszyłeś?
- Spadaj ,niczego się nie wystraszyłem.
Drzwi przedziału ponownie się otworzyły. Stanął w nich dementor. Malfoy pisnął ze strachu i zaczął się wycofywać do tyłu. Zrobiło się zimno.
- Żartujesz sobie? Myślisz ,że schowalibyśmy go pod płaszczem? Wynocha stąd.
Gdy postać nawet się nie poruszyła ,mruknęłam pod nosem formułkę ,której nauczył mnie Lupin. Podziałało błyskawicznie.
- Wszyscy cali? To dobrze. Suń się tchórzofretko.
Wybiegłam z przedziału i ruszyłam na tyły pociągu. Nie zajęło mi długo znalezienie tego odpowiedniego. Otworzyłam drzwi i przyjrzałam się wszystkim zgromadzonym.
- Spóźniona.

(Wiecie co było dalej więc przenieśmy do Wielkiej Sali ,podczas przydzielania uczniów do domów ,jedziemy dalej perspektywą naszej głównej bohaterki)

Moje nazwisko poniosło się po sali jako ostatnie. Podeszłam do stołka. Chwilę później poczułam na głowie Tiarę przydziału. Czas płynął ,a ja słuchałam jej rozmyślań. Po kolejnych kilku minutach wreszcie zapadł wyrok.
- RAVENCLAW!!!
Stół Krukonów zaczął klaskać. Zdjęłam tiarę i podałam profesor Mcgonagall. Gdy tylko znalazłam się przy stole zagadnęła mnie jedna z dziewczyn. Miała czarne włosy i brązowe oczy.
- Jeszcze trochę i zdobyłabyś miano Hatstalls.
- Nie zależy mi na tym. Ana Sizoo.
- Cho Chang. Ponoć będziemy dzielić razem dormitorium. Moja przyjaciółka -tu skazała na dziewczynę naprzeciwko siebie- Marietta Edgecombe.
Uśmiechnęłam się do dziewczyny.
- Dzielimy pokój jeszcze z Dianą Line. Jest tam gdzieś na końcu.Poznamy was później. Jesteś jedyną współlokatorką ,młodszą od nas. Wiesz kto jest naszym opiekunem?
Pokiwałam głową. Znałam Hogwart dość dobrze. Remus pokazywał mi zdjęcia ze swojego okresu nauki i pierwsze plany do stworzenia projektu wraz z przyjaciółmi. Po godzinie dyrektor kazał nam iść do swoich dormitorii. Szybko się rozpakowałam ,po czym rzuciłam się na łóżko. Poznałam Dianę ,coś poczułam ,że nie była zadowolona z nowej koleżanki. Jednak w miarę jak się poznałyśmy zaczęła się do mnie przyzwyczajać.

Następnego dnia podczas śniadania wpadłam na Harry'ego ,Rona i Hermionę.
- Hej! Pamiętasz nas?
- Pewnie. Miło was widzieć całych i zdrowych.
- Dzięki. O ile się nie mylę nie poznaliśmy się.
- Ana Sizoo. Miło  mi.
- Ana? Myślałem ,że Anas....
- Tak Ron to moje pełne imię ,ale wolę krótszą wersję. Tak samo jak ty.
Chłopak spuścił wzrok.
- Ja jestem Hermiona Granger.
- Harry Potter.
- Idziecie na śniadanie ,więc jeśli mogę z chęcią wam potowarzyszę.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w Wielkiej Sali natknęliśmy się na Dracona.. Gdy chłopak zobaczył Harry'ego udał ,że mdleje ,co wywołało ryk śmiechu stołu Ślizgonów.
- Nie zwracaj na niego uwagi. Nie zasługuje na to...
W tej samej chwili wtrąciła się dziewczyna ,której twarz do złudzenia przypominała twarz mopsa.
- Serio? Śmiejecie się z niego? Och więc będziecie się  też śmiali co zrobił wasz kolega.
Na reakcję Dracona nie trzeba było długo czekać. przewróciłam oczami i pchnęłam lekko swoich towarzyszy. Oni usiedli ciężko przy stole Gryfonów ,a ja przy stole Krukonów. Jednak nie przeszkodziło mi to w tym by swoim dość dobrym słuchem wychwycić rozmowę bliźniaków ,Harry'ego i Rona. Gdy napchałam swój brzuch ruszyłam w do klasy wróżbiarstwa. byłam jedyną Krukonką ,której Dumbledore kazał mieć większość lekcji z Gryfonami ,niż z jej własnym domem. Zajęłam miejsce z tyłu klasy. Podczas lekcji jakoś  nic mnie nie zadziwiło ,nawet zachowanie profesorki. Choć moment w którym przestrzegła Harry'ego trochę mnie poruszył. Zaczęłam się zastanawiać czy jednak stracę nad sobą panowanie. Miałam szczerą nadzieję ,że nie. Następna lekcja również z Gryfonami. Transmutacja. Jedna z moich ulubionych lekcji. Temat o animagach znałam doskonale. Przecież trzeba jak jest się kimś takim jak ja. Skończona lekcja ,w której prowadzeniu przeszkodziło krótkie streszczenie poprzedniej lekcji. Drugie śniadanje i mój rzadko objawiający się pech. Wpadłam na kogoś ,a kto to był? Tchórzofretka. 
- Patrz jak łazisz fajtłapo!
- Hola ,hola ,uważaj na słowa.
Odwróciłam głowę w kierunku dwóch głosów. Stali tam dziewczyna i chłopak ,naprzyjaciółmi.k się uśmiechnęłam. 
- Och nie musicie mnie bronić. Wystarczy go postraszyć postacią dementora ,rozpuścić plotki o jego zachowaniu w przedziale i gwarantuje wam ,że reputacja jego zostanie nadszarpnięta.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie ośmielisz się.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Na twarz wyskoczył mi lisi uśmiech.
- Chcesz się założyć?
Dracon uciekł bez ostatniego słowa. Odwróciłam się ponownie do swojego dwuosobowego tłumu. Przytuliłam ich mocno.
- Dobrze was widzieć. Moi ulubieni Ślizgoni.
- Oj nie słodź nam An.
- Idziecie zjeść?
Pokiwali głowami. Ruszyliśmy dalej. Jednak nke dane nam było dojść do końca trasy gdyż natknęliśmy się na kolejnego Ślizgona. Tym razem był to Flint. 
- No proszę cała rodzinka Sizoo. Amy jesteś...
- Błagam nie kończ bo zwymiotuję.
Przenosząc wzrok z Amy na mnie Flint nawet nie był zmieszany. Wręcz przeciwnie wydawało się iż może cały dzień słodzić mojej kuzynce. 
- To ona?
- Ślepy jesteś? Nie widać nawet tych kilku szczególików podobieństwa. Brak słów.
Danng ewidentnie nie trawił kapitana drużyny Ślizgonów.
- Czekaj? Ty jesteś Flint.Zabujałeś się w Amy. O nie nie pozwolę na to Może wymieńmy wszystkie za i przeciw. Po pierwsze Ślizgon.
- Zaraz zaraz to jest plus czy minus?
- Zastanów się. Wiem ,że jesteś tępy ,ale wysil mózgownicę.
- Stanowczo plus.
Pokiwałam przecząco głową po czym spojrzałam na niego ze współczuciem.
- Niestety nie. Ja zaliczam to na minus. No trudno. Dobra wimieniam dalej...
Nie kulturalny ,arogancki ,ignorant ,silny w gębie nie w umyśle ,nie potrafi przegrywać ,brutal... Wymieniać dalej?
- Po co słownik się skończy!
Bliźniaki musieli wtrącić swoje trzy grosze. No i jak ich nie lubić? Marcus przepchnął się obok nas z wyraźnym wyrazem wścjekłości na twarzy.
- Oho coś czuję ,że mu podpadłaś.
- Chłopcy... Wy podpadliścia całemy domu węża.
- A a a ,nie licząc oczywiście,nas.
- Tak. 
- Dobra czyli kogo nie musimy ci przedstawiać?
- Bliźniaków ,Rona ,Hermionę ,Harry'ego Cho ,Mariettę i Dianę... Flinta i Malfoya i tę jak jej tam... Pansy.
- Proszę, proszę znasz już tyle osób ,a jesteśśtu dopiero dwa niecałe dni. Gratuluję.
Zaczęłam się kłaniać co wywołało jeszcze większe uśmiechy na ich twarzach.
- Coś czuję ,że będziesz idealnie pasować do tych dwóch Huncwotów.
Fred i George spojrzeli na nas z lekką niepewnoścją w oczach.
- Spokojnie ,stresujecie się czymś? Nie ,no i o to chodzi. Ja idę jeść. Do zobaczenia później.
Następna lekcja była z Hagridem. Kazał pogłaskać książki po grzbiecie. Draco zaczął się nabijać z nowego nauczyciela. Moja cierpliwośćtopniała.Odezwałam się w tym samym momencie co Harry.
- Zamknij się, Malfoy.
Gdy Hagrid zmieszany całą tą paplaniną Ślizgona oddalił się ,Malfoy ponownie zaczął swoją tyradę. Ponownie razem z Harrym odezwaliśmy się.
- Zamknij się Malfoy.
Draco zaczął straszyć Harry'ego dementoram ,jednak zszokowana Lavender przeszkodziła mu krzykiem. W naszą stronę kłusowało kilka hipogryfów. Piękny widok. Hagrid wyrażając swoim zachowaniem jak bardzo kocha te zwierzęta ,dalej zaczął podekscytowany.
- A teraz podejdźcie bliżej.
Nikt chyba prócz mnie nie wykonał polecenia od razu ,dopiero po chwili Ron ,Hermiona i Harry dołączyli z i tak lekkim zawahaniem. Nasz profesor tłumaczył co można a czego nie przy tych zwierzętach. Powiedział jak nie urazić tak honorowego zwierzaka. A gdy padło pytanie kto chce spróbować większość się cofnęła.
- Nikt?
- Ja.
Łał ,chociaż jeden odważny. Przeniósł wzrok na mnie ,po czym uśmiechnął się.
- I Ana.
Podniosłam brwi ze zdziwienia. Jak to ja! Nie zgłaszałam się. Gdy dziewczyny ostrzegły Harry'ego ,Hagrid prawie ze wzruszeniem krzyknął.
- Jesteście wspaniali! No dobra Harry zobaczymy jak sobie poradzisz z Hardodziobem. A ty An hmmm.... może z Cieniem?( imię wymyślone)Tak ,tak to dobry wybór.
Odwiązał dwa hipogryfy. Były do siebie podobne jak dwie krople wody. Może rodzeństwo. Harry stanął przed jednym ,a ja przed drugim. Oboje nie mrugaliśmy. Ja nie czekając na w odpowiednim momencie się pochyliłam. Hagrid poinstruował Harry'ego i chwilę później on także się kłaniał. Hardodziób pokłonił się szybko. Teraz tylko ja czekałam na Cienia. Gdy podniosłam głowę poczułam jak coś się zmienia. Nie cała ja ,lecz kolor oczu. Mogłam sobie wszystko wyobrazić. Reszta wyglądała tak ,że Cień jakby rzucił się na kolana.
- Dobra robota!
Podeszłam do zwierzęcia i poklepałam go po dziobie.
- No dobra ,chyba pozwolą wam się dosiąść.
Nie czekając na odpowiedź kazał Harry'em wsiąść na Hardodzioba. Podobnie było ze mną. Nim się obejrzeliśmy lecieliśmy już w powietrzu. Było CUDOWNIE! Niestety szybko się skończyło. Każdy podchodził do hipogryfów i próbował swoich sił. Niestety musiało coś pójść nie tak. Zgadniecie? Tchórzofretka oczywiście musiała urazić godność zwierzęcia. Poniosło to fatalne skutki. Został zraniony w rękę z której zaczęła się sączyć krew barwiąc szatę.
- Umieram!
- Gdybyś nie musiał robić z siebie takiego ważniaka nic by się nie stało!
Patrzyłam na niego groźnie. Jednak ten głupek dalej powtarzał ,że ekhem cytuje "UMIERAM!".
- Wcale nie umierasz! Niech mi ktoś pomoże... musimy go stąd wyciągnąć...
Wszyscy ruszyliśmy do zamku. Po drodze musiałam wysłuchiwać szlochów Pansy i dość głośno uskarżających się innych Ślizgonów. Po całym incydencie znalazłam się w pokoju wspólnym Krukonów. Nie przebywałam tam długo gdyż po kilku minutach jadłam obiad w Wielkiej Sali. Jakoż nie miałam co robić udałam się do chatki Hagrida. Nie był on w najlepszym stanie. Nie tylko ja wpadłam na pomysł odwiedzin. Zaraz po mnie przyszli jak ich nazywano? Zaraz sobie przypomnę... ach tak Golden Trio. Po dwóch latach nauki w Hogwarcie zarobili sobie świetną reputację. Pomagając im w doprowadzeniu Hagrida do porządku byliśmy nastawieni nawet pozytywnie. Gdy nasz  profesor doszedł do siebie ,widząc Harry'ego wybuchnął. Zaprowadził nas do szkoły. Rozdzieliliśmy się i ruszyliśmy w swoje strony.


------------------*********************************************************------------------
Dobra wiem ,że jestem niezdecydowana ,ale mam nadzieję ,że opowiadania będą lepsze niż poprzednie. Za niedługo wstawię opowiadanie z Avengers. Do zobaczenia.

środa, 29 czerwca 2016

takie krótkie info


http://samequizy.pl/jako-corka-hadesa/



zrobiłam opowiadanie na samych quizach o córce Hadesa
jeśli ktoś byłby chętny zapraszam
i jeśli mogę prosić proszę także o pomoc


http://samequizy.pl/pytania-co-do-jako-corka-hadesa/


dziękuje za uwagę :)

Rozdział 11

Po prawie całonocnej zabawie wszyscy udali się do łóżek. No oczywiście prócz mnie. Nie mogłem zasnąć ,nie dziś. Czułem ,że coś złego się wydarzy. Zresztą ... zawsze przeczuwam najgorsze. Usiadłem na jednej ze skał niedaleko plaży. Chyba nikt mnie nie zauważy ,prędzej niż ja jego. Siedziałem tak już dobre kilkanaście minut ,gdy nagle ,ktoś wyszedł zza pobliskiego drzewa. Nie rozpoznałem osoby po sylwetce ,lecz dopiero po głosie.
- Długo tu już siedzisz?
- Kilka minut. A ty? Zawsze jesteś taka niezauważalna czy tylko poza sceną Rose?
Usiadła obok mnie i spojrzała na niebo.
- Nie jestem zadufaną w sobie gwiazdeczką. Niedługo się o tym przekonasz synu Hadesa. 
- Tak uważasz? Widziałem jak potraktowałaś tego chłopaka po swoim występie. Nie byłaś jak inne dziewczyny na prawdę ...
Dziewczyna tylko zaśmiała się cicho. Wiedziałem ,że nie jest szczery. Wiedziałem ,że czegoś nie poznałem ,a już wygłaszam swoje zdanie. Nie moja wina ,że poznałem już tak wiele osób ,które uznają się za lepszych od innych. 
- Uważasz ,że nie należało się mu? A gdybyś go poznał? A gdybyś słyszał mówił do mojej rodziny?
Spojrzałem na jej twarz. Ledwo co była widoczna w ciemnościach ,lecz księżyc świecił na tyle mocno ,że dojrzałem jej wyraz. Nie było na niej ani cienia uśmiechu.
- Ten jakże niewinny chłopak opowiadał ładne historie śmierci herosów. Wiesz powiem ci ,że czuć od niego potwora na kilometr. Nie takiego z którym utożsamia się człowieka ,lecz takiego jakie spotyka się będąc herosem. Powinieneś zrozumieć.
Dalej patrzyłem na nią tyle że z dziwnym poczuciem zmieszania. Wiedziałem ,że nie kłamałaby co do tematu swojej rodziny ,a bardzo ją kocha.
- Przepraszam ,nie powinienem wygłaszać takich zarzutów ,nie znając przyczyn.
Tym razem jej śmiech był szczery. Po chwili siedziała cicho i teraz to ona przyglądała mi się z ciekawością.
- Co cię tak interesuje?
- Nigdy nie widziałam dziecka Hadesa ,które przeprasza. Szok.
- A widziałaś jakieś dziecko Hadesa?
- Jedno ,ale niestety nie przeżyło do dzisiaj. Musiałam patrzeć jak umiera próbując nas ocalić. Kilka herosów już próbowało tak jak wy ,żaden nie przeżył. I wy też jeśli nie zrezygnujecie ,a tego bym nie chciała ,tak samo jak reszta mojej rodziny. Lepiej ,żebyście nas zostawili i wrócili bezpiecznie do obozu.
- Wybacz ,ale nie ruszymy się bez was. My tak łatwo nie odpuszczamy.
- I tu mamy problem. Czasami warto odpuścić. Do zobaczenia rano Nico. Tobie proponuje troszkę snu. Każdemu się przydaje te kilka godzin.
Ruszyła w stronę fioletowo-czarnego namiotu. Gdy tyko zniknęła ,sam również udałem się do swojego czarnego namiotu. Położyłem się i momentalnie zasnąłem. Ten dzień był nawet interesujący.



(nie przedłużając tego jednego dnia) Miesiąc później...

Koniec końców nastąpił koniec roku szkolnego. Stwierdzam więc ,że szkoła nie jest moim ulubionym miejscem. Rozdanie świadectw ,wielka uroczystość dla większości uczniów. Ale przecież widzą się znowu za rok więc po co tak przeżywać? Na moje szczęście ja się tu więcej nie pojawię. Wśród tłumu wyszukałem Lynn. Szturchnąłem ją w ramię.
- Hej Nico. I jak zdałeś?
Pokazałem jej kartkę z ocenami. Dziewczyna pokiwała z uznaniem. No tak w miesiąc ja i moi przyjaciele zdobyliśmy tyle ocen ile oni nabywali przez cały rok.
- Rose powiedziała nam o waszej rozmowie wtedy nad jeziorem. Nie powinniście tak ryzykować ze względu na nas.
- Mówisz jak twoja kuzynka. Nie zrezygnujemy. Mamy w swojej drużynie córkę Hekate.
- Myślisz ,że zamaskuje ona nasz odór? Nie wydaje mi się?
- Odór? Wypraszam sobie ,ja pachnę żywym trupem.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dobra pogadam z resztą. Tylko zostaje pewien problem. Jak przedostaliście się przez wodę?
Uśmiechnąłem się przebiegle.
- Czarna magia.
- Przestań ,pytam serio.
- Cieniem na razie nie mogę się przemieszczać więc transport załatwił Percy. Kawałek na hipokampach ,a dalej statkiem.
- Nie no to całkiem normalne. No prawie. I jak macie zamiar wrócić? Tak samo?
Wzruszyłem ramionami. Sam nie wiedziałem jak to robimy. Tylu herosów będzie przyciągać potwory na o wiele większą skalę. Trzeba ustalić jak najszybciej jakiś plan. Zacząłem rozglądać się za Annabeth i Percy'm. Czemu ja cały czas muszę ich wypatrywać? Jakby nie mogli być gdzieś na wyciągnięcie ręki. Trzymać się blisko reszty. Niestety to tylko moje marzenia. Ann nie przepuści żadnej okazji na zwiedzenie całego Rzymu wzdłuż i wszerz.
- Idziesz ze mną?
- Hm?
- Pytałam czy idziesz ze mną?
- Pewnie.
Ruszyłem za nią. Patrząc na nią i jej rodzinę byłem zdziwiony jak można mieć aż tak wielką cierpliwość do wszystkiego dookoła. Niedaleko zauważyłem Marco i Toma. Rozmawiali o czymś żywo dopóki nie spojrzeli na mnie i Lynn.
- Cześć chłopaki. Jak tam oceny?
- Mam jedną czwórkę ,a ten cwaniak nie ma ani jednej. Reszta to piątki i szóstki.
Tom spojrzał na kuzyna z lekkim poirytowaniem.
- Daj spokój to tylko jedna ocena. W zeszłym roku ja miałem z tego przedmiotu czwórkę i żyłem.
Usłyszałem śmiech. Zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Stała tam Rose wraz z Sally.
- Tak. Żyłeś tylko dlatego ,że mieliśmy inne sprawy na głowie ,o wiele ważniejsze niż mniejsza ocena.
- Siedź cicho geniuszu. Pochwal się swoimi ocenami jak taka mądra.
- A proszę bardzo. Dwie piątki reszta to szóstki ,nie wiem jak wy ale ja się przykładam.
Uniosłem brwi ze zdziwienia. Jak można mieć takie oceny? Zakładałem ,że Annabeth ma podobne ,no ale w końcu jest ona córką Ateny.
- Ahhh!!! Nie wierzę!!
- Tom nie przejmuj się.
- Ej słuchajcie chciałam porozmawiać w związku z tą.. no wiecie... wyprawą.
Rose spojrzała na nas jakby próbowała się dowiedzieć czyj to pomysł i jakby na złość od razu wiedziała ,że to ja. Nie wierzę! Czemu zawsze ja! Gdyby był tu Percy czy chociażby Ann lub inni to i tak byłoby na mnie! Beznadziejny żywot dziecka Hadesa! No ale przecież tym razem to mój pomysł więc trzeba było przez to przebrnąć cało i zdrowo.
- Chcecie o tym rozmawiać to beze mnie.
Ruszyła już w przed siebie jak najdalej od nas. Nim zdążyłem się otrząsnąć Marco chwycił ją za rękę i przyciągnął z powrotem.
- Błagam cię Ros. Nie wariuj. Wysłuchać możemy. Nad odpowiedzią się zastanowimy.
- Braciszku nie pamiętasz ile było prób? Przypomnieć ci? Co najmniej sześć ich było.
- Daj spokój. Idziemy w inne miejsce porozmawiać. Tu za dużo podsłuchiwaczy.
Udaliśmy się do szkoły. Znaleźliśmy wolną klasę i zajęliśmy miejsca. Każdy usiadł na ławce czekając na dokładny opis planu naszej podróży. Nie był długi. Nawet nie wiem czy w ogóle go mieliśmy. Trudno. W tej chwili Annabeth by się mi najbardziej przydała. No wiecie ja nie mam szczęścia ,ale to co stało się chwilę potem przerosło moje najszczersze oczekiwania. Do klasy wpadła cała piątka moich towarzyszy. Z uśmiechami na twarzy zajęli miejsca.
- Nie poczekaliście na nas. Więc jak idziecie z nami?
Rodzina Loud spojrzała po sobie. W końcu odezwał się Tom.
- Najpierw wolelibyśmy wysłuchać planu naszej "wycieczki'. Później mieliśmy przedyskutować i zastanowić się nad odpowiedzią.
Annabeth okiwała głową. Zaczęła więc swoją przemowę. Czyli jednak mieliśmy plan! Cieszmy się i dziękujmy dzieciom Ateny za łeb na karku i zawsze trzymany plan na przyszłość. Po raz kolejny rodzina spojrzała po sobie jakby ustalając odpowiedź. Wszyscy gromili wzrokiem Rose. Wszystko zależało od niej. Po chwili słychać było westchnienie.
- Dobra! Mam nadzieję ,że wiecie co robicie i tyle.
- Spokojnie. Podzielimy się na grupy trzy osobowe. Zostaną tylko dwie osoby które mają do wyboru ruszyć sami za nami lub przyłączą się do dwóch innych grup. Więc dobra ,dziś się połączymy i jutro z samego rana będziemy ruszać. Czy wszystkim pasuje?
Wszyscy pokiwali głowami. Ann wyciągnęła kartkę na której zapisała imiona wszystkich uczestników.
- Musimy ustalić ,że w grupce będzie co najmniej jedna osoba która zna drogę do obozu. No dobra. Najpierw idzie Lynn. Kto będzie jej towarzyszył?
NO tak pytanie kierowane do wszystkich. Błagam was!
- Ja i zabrałbym jeszcze Lacy.
Spojrzałem na dziewczynę ,która zrobiła wielkie oczy. No tak ,przecież jej nie ostrzegłem. Trudno. Annabeth pokiwała głową i spisała na kartce.
- Okej proszę dalej. Następny jest  Jake. Proponuje byś wziął Sally i Marco.
Podniosła wzrok ,którym jeździła od wybranych osób. Żadne z nich nie protestowało. Ponownie przeniosła wzrok na kartkę i zanotowała. Została już tylko piątka.
- Percy. Pójdziesz z Tomem i Lou?
Chłopak spojrzał na nią niechętnie jednak pokiwał zwolna głową.
- No więc jeśli ci to nie przeszkadza Rose pójdziesz ze mną.
Przyjrzałem się reakcji dziewczyny. Nie wyglądała jakby była urażona czy coś w tym rodzaju. wręcz przeciwnie ,jej ten pomysł się chyba podobał.
- No to mamy składy. Więc teraz coś na wypadek gdyby pojawiły się trudności na drodze.
Po półgodzinie wymyślania planu awaryjnego postanowiliśmy przejść się po mieście. Rzym jest naprawdę cudowny. No może nie licząc tych wszystkich turystów dookoła. Od czasu do czasu traciłem z oczu swoich towarzyszy ,by po chwili ponownie wypatrzyć ich w tłumie. W mieście spędziliśmy dobre dwie godziny.
- Do jutra mamy czas by opuścić szkołę i internat. Więc do jutra. Wyśpijcie się porządnie. Czeka nsa długa droga.
Uśmiechnąłem się w duchu. Widać ,że niektórzy chcą wrócić do "domu".




---------------------------
po długiej przerwie wstawiam
jest długi w miarę więc powinien wystarczyć
a teraz zabieram się za Avengersów
do zobaczenia za tydzień lub jak wena dopisze szybciej


środa, 15 czerwca 2016

Rozdział11

Lucy

Gdy tylko większość gości wyszła zwróciłam się w stronę Clinta.
- To jak bracie ,długo tu posiedzę?
- Troszkę tu posiedzisz. Jak szybko się regenerujesz? Nigdy mi nie mówiłaś.
Spuściłam wzrok. Nie chciałam się przyznać.
- Szczerze? Sama nie wiem.
Usiadł obok na łóżku i spojrzał na mnie badawczo.
- I tym się przejmujesz?
- A ty byś się nie przejmował gdybyś nie wiedział w co się zmieniasz? Nie wiem co mogę ,a czego nie. Nie wiem jak daleko się posunę i czy nad tym zapanuje.
- Jak tylko wyjdziesz mogę ci pomóc.
Wychyliłam się lekko by spojrzeć na właścicielkę głosu. Stała w nich Scarlet.
- Jak?
W odpowiedzi podeszła i wyciągnęła rękę którą zaczęła okalać jakaś czerwona mgiełka. Patrzyłam na nią zaciekawiona.
- Jak to robisz?
- Kontroluję. Ty też będziesz jeśli tylko zechcesz.
Pokiwałam głową.
- Widzę ,że jesteś jakaś bardziej energiczna Wando.
- Nawet nie wiesz jak bardzo Clint. Wiedząc ,że Pietro już nic nie grozi i jest tutaj ze mną jestem spokojna. A teraz przepraszam muszę kogoś odwiedzić.
Wyszła z uśmiechem na twarzy. Spojrzałam na brata. Wiedziałam ,że bardzo lubi te bliźniaki ,a to ,że są razem wprawiało go tylko w lepszy humor.
- Jak twój wzrok? Ponoć już lepiej.
- Żebyś wiedziała. Zastanawiam się czy to nie przez twoją moc go odzyskałem.
- Nie raczej nie. Wątpię w to.
- Znasz wszystkie tajemnice skrywane przez swoją moc?
- No nie.
W pomieszczeniu rozległ się alarm tak głośny ,że musiałam zatkać uszy.
- Co się dzieje?!
- Ktoś się włamał! Nawet się stąd nie ruszaj!
- Ale...
- NIE!!
Wybiegł z pomieszczenia nim zdążyłam się rozkręcić w kłótni. "Cholera!" Powoli zaczęłam się podnosić z łóżka. Byłam ubrana w swoje ciuchy więc nie miałam problemów z ubiorem ,jednak z zachowaniem równowagi to co innego. Miałam chwilowe zawroty i zaburzenia ruchu. Ale nie przeszkodziło mi w dotarciu do celu. Wypadłam przez drzwi i zaczęłam rozglądać się dookoła. Nagle obok mnie przebiegł jakiś agent. Po chwili zorientowałam się iż jest to kobieta i to nie byle jaka. Sama Maria Hill. Zajrzała do ostatniego pokoju w którym powinien znajdować się agent Coulson.
- Wiedziałam!
- Co się stało?!
- To nie był Coulson! Niestety nim to zauważyliśmy zdążył wyłączyć monitoring i całe zasilanie w domu Starka.
Ruszyła z powrotem na górę jeszcze szybciej niż znalazła się na dole. Chciałam ruszyć za nią ,gdyby nie to ,że zaraz zza drzwi wyleciała ponownie agentka Hill lecąc prosto na mnie. Runęłam na ziemię przygnieciona kobietą ,która ledwo co żyła. Jęknęłam. Chciałam zrzucić ciężar jednak byłam wykończona. Mogłam posłuchać brata. Mdlałam ,dziwne ,ale to była dla mnie tortura. W końcu jednak udało mi się ją przewrócić na bok. Drzwi ponownie otworzyły się ponownie. Stał tam pies. Nie to nie był zwykły pies. Był ogromny ,miał chyba wielkość samochodu osobowego. Przewróciłam oczami i oparłam się na ramieniu.
- Nie no to chyba jakieś żarty.
Zwierz warknął i skierował pysk moją stronę miał się na mnie już rzucić gdy nagle jakby się zawahał. Coś za nim wybuchło.
- Jak tam siostrzyczko zabawa?!
Zza zwierzęcia wyłonił się Clint z naciągniętą strzałą. Ponownie wymierzył i wypuścił kolejną strzałę. Podchodząc do mnie wypuścił jeszcze z trzy strzały.
- Mam dość takich zabaw Clint! Nigdy więcej...
- Jeszcze ci się spodoba ,zobaczysz!
Pomógł mi wstać. Zwierz robił małe kroki cały czas nas obserwując.
- Wyjaśnisz mi co się stało ,że agentka Hill wpadła i zaczęła krzyczeć "Wiedziałam!"?
- Może później.
- Obiecaj.
Położył dłoń na łuku. Wiedziałam ,że ta przysięga jest wiążąca. Od razu poprawiło mi to humor. Pies skoczył wprost na mnie. Miażdżył mi żebra i uśmiechał wrednie. Tak uśmiechał się nie przesadzam. Z jego paszczy wydobył się czyjś męski głos.
- Pozdrowienia dla Avengersów i pięknej pani.
Szczęki otworzyły się na szerokość mojej głowy. Byłam zła ,przerażona i nie wiem co jeszcze. Moje dłonie pokryła fioletowa mgiełka podobna do tej jaką miała Scarlet. Stwór zniknął. Dyszałam ciężko. Byłam wykończona. Wzrok zaczął mi się zamazywać.
- No Clint do zobaczenia po krótkiej przerwie. Mam tymczasowy koniec z darmową dostawą prądu u siebie.
Zemdlałam.


Clint

Dziewczyna robi sobie żarty nawet wtedy gdy jest poważnie ranna czy chociażby wycieńczona.
- Głupia jesteś. A mówiłem zostań ,to nie oczywiście musiałaś wyjść. Ah ,ale tego się mogłem spodziewać.
- Clint?
Cichy głos dobiegł z pokoju obok. Położyłem siostrę na łóżku i ruszyłem do pomieszczenia obok. Na łóżku leżał Pietro próbujący się podnieść.
- Nawet nie próbuj. Błagam cię chociaż ty się mnie posłuchaj.
Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- No wiesz staruszku. Czy ja ciebie chociaż raz...
- Tak młody nie posłuchałeś mnie kilka razy.
- Co się działo tam na korytarzu.?
- Wielki pies ,atak i odkrycie pewnej rzeczy. Czyli kolejny dzień z życia wzięty.
- Kto się ciebie nie posłuchał?
- Siostra. Niesforna i tajemnicza.
- Ty masz siostrę?
- I brata. Ale nigdy o nich nie mówię. Po co narażać rodzinę.
- Racja.
W drzwiach pokazała się agentka Hill. Nie miała zbyt wesołej miny.
- Nie można było mi pomóc. Barton idziemy na górę ,do reszty ,dyrektor bardzo chce wam coś wyjaśnić.
- Idę.
Ruszyłem za Marią. Wyższe piętra wyglądały jak najgorsze miejsca pojedynków jakie stoczył Thor i Hulk razem wzięci.
- Co tu się stało?
- Zapewne to samo co na dole. Tylko z większą liczbą nieproszonych gości.
- Kto ich wpuścił? I czemu zależało mu na dostaniu się tutaj?
- Chcesz wiedzieć to chodź i zobacz nagranie. A potem wysłuchamy Nicka i gdybyśmy mieli to szczęście ,módlcie się by wszystkim powiedział o co tu chodzi.
Tony stanął w progu drzwi prowadzących do kuchni. Miałem nadzieję ,że dyrektor Fury wytłumaczy wszystko nie zostawiając ,żadnych niedociągnięć ,kolejnych zagadek. Usiadłem na kanapie ,obok Kapitana i Natashy. Nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. Mieli kilka ran na twarzy zapewne mniej niż na całym ciele ,ale najwyraźniej się tym nie przejmowali.
- No więc...
- Nie zwlekaj Fury...
- Zapraszamy przyjacielu ,pokaż się im w końcu.
Przez te same drzwi co przechodziłem wcześniej ,przeszedł Coulson. Nie ten którego uratowała Lu ,ale ten prawdziwy. Super czyli teraz po mieście pałęta się fałszywa podróbka oryginalnego agenta S.H.I.E.L.D. P prostu genialnie...
- To teraz poprosimy o całą historię... twojego zmartwychwstania Phil.


Pietro

Leżałem ,no bo co innego mam robić gdy miało się kilka ran postrzałowych. Niestety gdyby teraz wszedł Clint ,a co gorsza Wanda dostałoby mi się. Po raz setny próbowałem wstać i po raz setny nie dałem rady. Kurcze! Czemu ja?! Głupie to wszystko. W korytarzu usłyszałem jakiś hałas.  Nie czekałem długo. Do mojego tymczasowego pokoju ktoś wszedł. Twarz miał lekko zamazaną. Tak mimo iż był to człowiek taki jak ja (no prawie) ,twarz jego była jakby za zaparowaną szybą.
- Proszę ,proszę. Zostawili cię tak samego?
- Zgaduje ,że mam kłopoty?
- Oj nie ,czemu zaraz kłopot? Pożegnasz się z życiem po raz kolejny.
Przełknąłem głośno ślinę. No to mogę pisać testament ,ale tylko w myślach. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić postać rzuciła się na mnie. Trochę poddusiła ,trochę pobiła. E tam jeszcze żyłem. No tak jeszcze. Czemu mnie spotykają takie przygody? Nie ma co się zastanawiać po prostu mam pecha. Traciłem powoli świadomość. Usłyszałem dość głośny łomot. osoba próbująca mnie zabić położyła się na mnie jakby chciała odpocząć. Podniosłem wzrok. przede mną stała wysoka blondynka trzymająca w rękach krzesło ,które ledwo co trzymało się całości.
- Brat mnie zabije ,ale może będzie bardziej wyrozumiały niż twój gość.
- Dzięki za ratunek ,ponownie.
W odpowiedzi uśmiechnęła się. Jednak mam szczęście. Dwa razy zostałem uratowany przez jedną dziewczynę.
- Nie znamy się. Jestem Pietro.
- Lucy.
- Mówiłaś o bracie.
- Był u ciebie gdy tylko upewnił się ,że na pewno jestem nieprzytomna i nigdzie się nie ruszę z miejsca.
- Jesteś siostrą Clinta?!
- Zdziwko cię chapło? Tak jestem jego siostrą.
Zamrugałem szybko oczami. Musiałem wyglądać dość zabawnie bo dziewczyna wybuchła śmiechem. Nie minęła chwila ,a sam się dołączyłem.
- Muszę wracać do siebie bo inaczej brat będzie się wściekał ,że znowu się nie posłuchałam. Ale zanim to zrobię wyniosę śmieci.
Chwyciła mojego oprawcę za rękę i wyciągnęła z pomieszczenia.
- Do zobaczenia później.
Nie odpowiedziała ,ale pomachała i uśmiechnęła się. Zniknęła za drzwiami ,a ja położyłem się i zamknąłem oczy. Nagle wszystkie zostawione ślady lekko brutalnego pobicia zaczęły mnie boleć. Rzadko się to zdarzało ,ale najwyraźniej w tej chwili i przez najbliższe dni ,tygodnie ,lata będę wracał do formy z przed wypadku z Ultronem. Trudno się mówi. Ważne ,że jestem z siostrą i przyjaciółmi.



--------------------------
Długo nie było ,ale niestety była szkoła. Teraz miałam przymusowe wolne. Na wakacje powinnam być bardziej aktywna. Do usłyszenia i przepraszam za możliwe kolejne obsuwy.