Music

wtorek, 23 maja 2017

Rozdział 2

Dziewczyna biegła ulicami od czasu do czasu wpadając na przechodniów. Ręce, które zaciskała w pięści były otoczone ledwo widocznym fioletowym obłoczkiem. Gdyby zabrała swój płaszcz na pewno nie byłoby takiego jak teraz problemu. Każdy mógł być agentem S.H.I.E.L.D. w cywilu i powiedzieć dyrektorowi, że spotkał nawiedzoną laborantkę ze świecącymi dłońmi. Nie wydawałoby się wam to dziwne?

Gdy tylko dotarła w miejsce, które ledwo dwie osoby znały. Jeden pijak, a drugi pracoholik. Nawet się nie orientują. Wbiegła do jednego z mieszkań starego bloku, w którym nastąpił kiedyś wybuch gazu. Idealna kryjówka.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Dalej było umeblowane. Jeden pokój przeznaczony był dla dwójki dzieci, a wskazywało na to piętrowe łóżko. Zaraz obok pokoju dziecięcego była sypialnia należąca do rodziców. Wielkie łoże małżeńskie ewidentnie było opuszczane w pośpiechu, gdyż kołdra o mało co nie leżała na ziemi, zepchnięta na prawą stronę. Gdy tylko Lucille przyjrzała się jej bliżej, wywnioskowała, że ta strona należała do kobiety. Czyli męża nie było wtedy w domu. Wyszła z pokoju zostawiając wszystko na tym samym miejscu. Udała się na koniec korytarza by wejść do kuchni. Małej, ale przytulnej. Idealna dla trójki, ewentualnie dla czwórki osób. Otworzyła lodówkę. W jej środku znalazła mleko i trzy opakowania z szynką w środku. Wszystkie produkty już dawno były po terminie. Westchnęła i zamknęła drzwi niedziałającej lodówki.
- Przeklęty niech będzie ten cholerny świat!
Dziewczyna udała się na drugi koniec korytarza, gdzie znajdował się salon. Usiadła szybko na sofie nawet nie rozglądając się po pomieszczeniu. Wyciągnęła ręce przed siebie i przyglądał się im przez dłuższy czas. Dopiero gdy nie wzbudziły jej niepokoju zmianą budowy, postanowiła spróbować przywołać moc. Delikatna mgiełka ponownie otoczyła jej dłonie. Nie czuła bólu, łaskotek, po prostu nic.

Pochłonięta doszczętnie tym widowiskiem nawet nie usłyszała jak drzwi do sąsiedniego mieszkania zatrzaskują się z dość głośnym uderzeniem.

~~~~

Zatrzasnęła drzwi do losowo wybranego mieszkania. Opuszczony budynek upatrzyła sobie już dawno temu jako przyszłą dobrą kryjówkę. Tutaj nie powinni jej znaleźć.
Pierwsze co znalazła po wejściu było ogromne lustro. Ktoś naprawdę dbał o swój wygląd. Przyjrzała się swojemu odbiciu. Była wysoka i dobrze zbudowana, dzięki tylu ćwiczeniom w wojsku. Krótkie brązowe włosy związane w niedbałego koka, powyłaziły jej teraz i rozeszły każdy kosmyk w innym kierunku. Nawet nie próbowała ich inaczej ułożyć, bo po co skoro i tak wrócą do punktu wyjścia? Spojrzała wprost w swoje oczy. Brązowe, podkrążone od zmęczenia, które nawiedzało ją od kilku dni. Jak wyglądały za starych czasów? Kto to wie, w tej kwestii pamięć ją zawodziła. Nie patrzyła już na swój mały, prosty nos ani na swoje wąskie bladoróżowe usta. Nigdy ich nie lubiła, ale ktoś pomimo jej niechęci do swojej osoby, ją pokochał. Ruszyła na małe zapoznanie terenu, w którym miała mieszkać przez najbliższe kilka dni. 
Mała kuchnia, duży salon połączony z jadalnią, ogromniasta sypialnia i łazienka rozmiaru salonu bez żadnych dodatkowych przyrządów. Przeszukując każde pomieszczenia z dokładnością godną wprawionego detektywa, znalazła jedynie paczkę gum do żucia o smaku miętowym, nitkę do czyszczenia zębów i kilka opakowań sera żółtego, który teraz był pokryty dość sporą warstwą pleśni. Z obrzydzeniem na twarzy wyrzuciła ser do kosza na śmieci i szybko zamknęła jego klapę. Znikając za drzwiami sypialni rzuciła się biegiem na ogromniaste łóżko, które chwilę wcześniej było dość pedantycznie pościelone. Pamiętała wszystko co mama mówiła.
"- Ja zachowuję czystość i porządek w domu. Ty będąc jak twój tata w przyszłości żołnierzem nie zachowasz czystości. Współczuję twojemu przyszłemu mężowi. Będzie sam musiał dbać o porządek, no chyba, że także będzie żołnierzem."
- Mamo, błagam cię, aż takiego syfu nie zostawiam. Nie jest aż tak źle, prawda?
- Jest aż tak źle. Muszę cię chyba nauczyć wszystkiego co wiem na temat sprzątania. 
- Mamo...
- I tak uczysz się w domu. Nic ci to nie zaszkodzi.
- Mamo...
- Nie zmienię zdania. Jutro zabieramy się do roboty."
I faktycznie, siedziała potem całe godziny przy zamiataniu, prasowaniu,  myciu, praniu, składaniu i jeszcze wielu innych rzeczach. W duchu jednak do dzisiaj dziękowała mamie za tą naukę. Przydała jej się potem w wojsku, przy sprawdzaniu porządków wykonywanych za karę przez rekrutów. Ale się wtedy wyśmienicie bawiła. Nikt nigdy nie lubił gdy to ona przeprowadzał inspekcję, zawsze się czegoś musiała przyczepić.
Uśmiechnęła się do siebie. Lubiła te wspomnienia. Wolała je niż te związane z Buckym, przynajmniej te, które uważała za strasznie dobijające. Wyczerpanie wzięło nad nią górę, więc chwilę później już spała.

Zapomniała jednak o kolejnych odwiedzinach u Peggy i spotkaniu ze Steve'm.

~~~~

Obie o czymś zapomniały, obie były pochłonięte swoimi sprawami. Tak samo pewien agent S.H.I.E.L.D. Wysoki i umięśniony blondyn, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Mimo iż wrócił dopiero z Sokovii już był w bazie głównej agencji i wysłuchiwał się na temat wybuchu, który spowodować miała rzekomo jego młodsza siostrzyczka. 
- Jakieś dowody, że to ona?
- Nie, ale kto inny mógłby to zrobić?
- No nie wiem, może jej asystent? Jest wiele opcji, a wy przyjmujecie tylko jedną z możliwych. 
- Agencie Barton! Lepiej żebyś nie podważał naszych opinii. 
- W tym momencie wy, podważacie moje zdanie, a co gorsza mój autorytet wzorowego agenta.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Musiał znaleźć siostrę i czym prędzej to wyjaśnić. 
- Gdzie mogłaś się podziać Lucy? Gdzie zwykle uciekałaś? Gdzie czułaś się bezpieczna?
Gdy tylko okulary zsunęły mu się z nosa każdy zobaczyłby jego błyszczące oczy. Ta zagadka była zbyt prosta jak na niego. Szybkim krokiem ruszył do swojej tymczasowej kwatery po odpowiedni sprzęt. Nie łuk i strzały, a telefon i coś co jego siostra wręcz uwielbiała. Dwie książki, które znała na pamięć i trzy komiksy o super bohaterach. Same bujdy, ale nie po to trzymał je latami by teraz wyrzucić do kosza wspomnienia. Wspomnienia o szczęśliwej rodzince, która za problem pierwszej wagi uważała cy pojechać do ciotki w Las Vegas czy lepiej zorganizować "uroczyste" barbecue. Pakując do plecaka wybrane przedmioty usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść.
Nie wiedział kto to, ale nie bez powodu wszędzie ma umieszczoną broń. Nawet w tym małym plecaczku. Drzwi do jego pokoju otworzyły się, by pokazać zarys kobiecej sylwetki. Wiedział kto to pomimo tego, że światło oświetlało ją od tyłu i nie było widać twarzy.
- Nie mogłaś mi powiedzieć, że przyjdziesz? Albo zadzwonić? Obojętne mi to.
- Nie przesadzaj Clint, I tak byś mi wiele nie zrobił.
- Założyłbym się o to z tobą, ale mam ważniejsze sprawy na głowie, Natasho.
- Na przykład?
- To nie twój interes.
- Clint...
- Nie. Do zobaczenia, Natasho.
Mężczyzna wyminął kobietę w drzwiach. Nim jednak odszedł, odwrócił się i idąc dalej tyłem, powiedział.
- Nie śledź mnie. Tylko o tyle proszę.
Rudowłosa tylko pokiwała głową. Wiedziała, że gdyby się sprzeciwiła użyłby innych środków przekonywania. Pistoletu lub łuku. Zależy.
- Niech ci będzie.
- Do zobaczenia, jeszcze raz. Na pewno zobaczymy się za jakiś czas.
Gdy zniknął za rogiem i nie było słychać jego kroków, dodała sobie jeszcze pod nosem krótkie zdanie.
- Oby jak najszybciej. 

sobota, 13 maja 2017

Rozdział 1

Biegali z miejsca na miejsce, każdy w dla siebie ważnej sprawie. Percy Jackson, Annabeth Chase i Frank Zhang, jeden z dwóch pretorów Nowego Rzymu, przechadzali się po obozie rzymskim. Niby wiele się zmieniło po wojnie z Gają, a niby nic. Jak dojrzeć wszystkie zmiany? Wystarczy spojrzeć na wszystkie twarze obozowiczów.

Percy

Niby byłem tu kilka tygodni temu, ale i tak rekrutacja rzymskich herosów mnie zaskakuje.
- Frank, wiesz może gdzie podział się Jason?
- Widziałem jak wybył z Piper. Niech się sobą nacieszą.
Nastąpiła cisza od czasu do czasu przerywana krzykami ludzi dookoła. Nim doszliśmy do budynku należącego do piątej kohorty, złapała nas Reyna. Kiwnęła głową do Franka i szybko przywitała się z naszą dwójką.
- Długo zamierzacie tu być? Nie zrozumcie mnie źle, ale chcę wiedzieć.
- Przyjechaliśmy tylko z Piper. Nie zamierzamy zająć dużo czasu.
Dziewczyna pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
- Gdzie Jason ją zabrał?
Spojrzałem za siebie i oceniłem mniej więcej ich położenie.
- Gdzieś tam. Co jest na tej górce?
- Ogród. Jeden z największych, jakie do tej pory znajdują się na tym terenie od czasu wojny z Gają. Ostatnio stało się to miejscem naszych zakochanych herosów.
- Tak? Ann chyba cię tam zabiorę.
Śmiech mojej dziewczyny rozniósł się echem. Zrobiłem obrażoną minę i chwyciłem ją za rękę przyciągając do siebie.
- Czy ty mnie wyśmiałaś Mądralińska?
Dziewczyna zakryła usta rękoma po czym oddaliła je i powiedział z uśmiechem.
- Skądże znowu Glonomóżdżku.
- To dobrze.
- Frank! Reyna!
Odwróciliśmy się wszyscy jak na zawołanie. W naszym kierunku biegła Hazel. Włosy wprawione w ruch powiewem powietrza, uderzały każdego omijanego po drodze herosa. Lekko się uśmiechnąłem.
- Amazonki... Amazonki tu są... za rzeką. Czekają na was.
Reyna nie czekając do końca pognała do Małego Tybru już po pierwszym słowie. Córka Plutona spojrzała jeszcze na nas z lekkim uśmiechem.
- Cześć Percy, cześć Annabeth. Fajnie was znowu widzieć.
- Dziewczyno widziałaś nas zaledwie tydzień temu! Ale... ciebie też miło widzieć.
Oplotłem jej szyję swoją ręką, a drugą potarmosiłem włosy.
- Chodźmy,  bo nigdy jej nie dogonimy.

Nawet gdy staliśmy obok Reyny, Amazonki dalej stały po drugiej stronie rzeki. Pretorka patrzyła się na swoją siostrę, a jej siostra na nią. Nie krzyczały, nie witały się z płaczem. Po prostu się na siebie patrzyły.
- Ehem.... Reyno, może zaprosisz siostrę?
- Co? A, tak, tak.
Dziewczyna odchrząknęła i podniosła głosy by reszta o drugiej stronie ją usłyszała.
- Hyllo, królowo Amazonek, a także moja siostro... Zapraszamy!
Amazonki na znak swojej królowej ruszyły przez rzekę.

Suche już dziewczyny siedziały razem z resztą herosów przy kolacji i rozmawiały o różnych sprawach dotyczących naszego zwariowanego świata. Siedziałem na sofie obok Annabeth i Franka z Hazel, kiedy z z cienia wyszedł Nico di Angelo.
- Jak świetnie się składa, że wszyscy tu jesteście. Mamy sprawę.
- Coś się stało?
- Prócz tego, że Grover wyruszył na poważne poszukiwania herosów jakiś miesiąc temu i wrócił przed chwilą ledwo żywy, to nic. Wracacie ze mną, czy mam mu powiedzieć, że wiadomość przekaże wam kiedy indziej?
Spojrzeliśmy na siebie z córką Ateny i od razu wiedzieliśmy co robimy. Kiedy wstaliśmy, zrobiła to także Hazel.
- Mogę z wami?
- Zapraszamy w skromne szeregi Obozu Herosów. Frank, przekażesz Piper, że później po nią wrócimy?
- Ma się rozumieć, lećcie, bo s=wasz przyjaciel satyr wykituje.
Pomimo troski o przyjaciela lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że jeszcze żyje i znajduje się po najlepszą opieką daną od grupowego domku Apollina Willa.

- Stary, to było niebezpieczne!
- Wy też robicie rzeczy, które są niebezpieczne i żyjecie. Ja również mam do tego prawo.
Westchnąłem. Nigdy mnie nie słuchał.
- Zanalazłeś ich chociaż? 
Grover zawahał się z odpowiedzią. Nim zdążył nam odpowiedzieć niecierpliwości Annabeth wyszła na zewnątrz.
- Grover! Proszę, tak czy nie?
- Nie, dlatego jak tylko będę bardziej sprawny wracam do dalszych poszukiwań. Tylko nie sam. Zabieram towarzysza.
- Tylko jedego? Niech będzie. Zgłaszam się na ochotnika.
- Nie.
Grover i Annabeth zaczęli bawić się w moich rodziców. Wszystkiego zaczęli mi ostatno zakazywać, co najmniej jakbym był małym dzieckiem i nie potrafił o siebie sam zadbać. 
- Nie, Percy, dziękuję. To musi być ktoś inny.
- Na przykład?
- Wiem na pewno, że musi być to ktoś z domu Ateny.
- To może ja?
- Nie, Ann, ty też nie. To musi być chłopak. Kogo dążysz dużym zaufaniem ze swoich braci? 
- Malcolma.
- Annabeth!
- O wilku mowa.
Za nasz parawan wparował Malcolm Pace. Wysoki blondyn o równie stalowoszarych oczach co jego matka i siostra. Na jego opalonej lekko twarzy szeroki uśmiech. 
- Zanalazłem to o co prosiłaś. 
- Cudownie! Gdzie?
- To nie jest na razie ważne. Ważne jest to, że jest w nienaruszonym przez czas stanie i dalej w każdej chwili gotowe do użycia. 
Blondynka klasnęła w dłonie i uścisnęła brata tak mocno, że o mały włos go nie udusiła.
- Co wy przed nami ukrywacie?
- Nic. Niedługo się dowiecie. Przedstwimy plany Chejronowi i jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli...
- To będziemy mogli to podziwiać. Cóż nie zostaje mi nic innego, jak po prostu trzymać kciuki.
- Halo! Tu ja! Ten biedny satyr w potrzebie! Możemy wrócić do mnie? 
- Jasne.
- To ja może już pójdę...
- Nie,  ciebie też to dotyczy.
Malcolm uniósł brew, po czym wzruszył ramionami. 
- Wybieramy się na misję Pace i wiedz, że się nie wymigasz.
- Czemu ja? Masz wiele innych zdolnych herosów.
- Ale to masz być ty. Nie dyskutuj, spakuj swoje rzeczy i czekaj, aż będę w lepszej formie.
- Ostatnie pytanie. Czego dotyczy ta misja?
Grovet zastanowił się chwilę, po czym bez owijania w bawełnę oznajmił zdecydowanym głosem.
- Znalezienia herosów. I jak złapałem zapach, to nawet dość potężnych. Mają mocniejszy zapach niż dzieci Wielkiej Trójki, ale może to przez ich ilość? 
- No to do zobaczenia później. 
- Weź jeszcze może kogoś. 
- Kogo?
- Lou Ellen. Córkę Hekate.
Malcolm kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Dopiero potem spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Miała być jedna osoba, a teraz są dwie. 
Satyr uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oczko.
- Nigdy nie wierz do końca satyrowi. Nigdy nie wiesz na co,nas stać. 
- Tak masz sto procent racji. Muszę to zapamiętać. 
Nim zorientowałem się w sytuacji rozbrzmiały śmiechy. Perfidnie się ze mnie naśmiewali. Ale co takiego powiedziałem? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Rozejrzałem się po ich twarzach. Dobrze, że ich przy sobie mam. Jakbym bez nich funkcjonował? Hazel i Anmabeth z Groverem i Willem wręcz płakali, tylko Nico lekko się uśmiechał. Postanowiłem, że nie będę się zastanawiał co zrobiłem tylko po prostu się do nich dołączę. Chyba najlepsze co mogłem zrobić w tamtej chwili.

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział 1.2

Pamiętacie tą spieszącą się dziewczynę, która wpadła na Lucille? Może teraz jej historię poznamy?


Przez pół godziny łaziła po mieście by zgubić tych trzech typków. Dwóch mięśniaków i jeden dość wątły. Od kiedy zderzyła się z tamtą dziewczyną coraz trudniej jej to szło.
Skręciła w małą uliczkę i skierowała się do drzwi zamkniętego od dawna budynku. Źle znosiła swoją obecność w takich miejscach. Przypominała sobie wtedy jak jej chłopak był przetrzymywany. Właściwie były chłopak. Przecież on już nie żył. Zginął śmiercią bohatera, przy okazji w towarzystwie najlepszego przyjaciela. Chwyciła za nieśmiertelnik na swojej szyi. Pomimo czasu jaki minął dalej miała go przy sobie i nie rozstawała z nim. Nie chciała o nim zapomnieć. Nigdy.
Wchodząc po schodach, usłyszała skrzypienie drzwi. Spojrzała w dół. Panowie rozglądali się w  poszukiwaniu jej osoby. Czym prędzej wspięła się wyżej. Bezszelestnie tak jak zwykle. Weszła na "górę" ułożoną z kilkunastu skrzyń.  Słyszała jak buszowali na dole i denerwowali się, że jej nie ma.
Siedziała tam kilka godzin, a kiedy postanowili wyjść, na wszelki wypadek została jeszcze dwie godziny. Przecież mogli stać za drzwiami i czekać specjalnie aż wyjdzie. Taka mało inteligentna pułapka.
Po upłynięciu wyznaczonego czasu, zeszła. Równie cicho jak znalazła się w tym feralnym miejscu, opuściła je. Nikt i nic jej nie powstrzymywał. Westchnęła.
- Mężczyźni. Mają ograniczony zasób cierpliwości.
Ruszyła przed siebie w stronę kolejnej rudery, który był jej tymczasowym schronieniem.
Wyjęła kluczyk z kieszeni i chwilę się mu przyglądała. 10. Pamiętała, że ON miał tego dnia urodziny. Pamiętała, że w tym wieku ich trójka się poznała.

"Siedziała nad rzeką i patrzyła w jej nurt, który płynął spokojnie. Chciała być jak woda. Płynąć przed siebie i nie zwracać uwagi na nikogo ani na nic wokół.
Za sobą usłyszała śmiechy. Nie odwracała się, tyle ludzi tu zawsze przechodzi i nie zwraca na nią uwagi.
- Znamy się?
Lekko uniosła wzrok. Po jej prawej stał wysoki szatyn o brązowych oczach, na ktorego twarzy znajdował się wielki uśmiech. Uśmiech, którym nikt jej jeszcze nie obdarzył. Nie miała przyjaciół z tego powodu, że często się przeprowadzała. Nawet nie próbowała ich pozyskiwać, po co skoro i tak się niedługo przeprowadzi?
- Raczej nie. To wasze miejsce? Przepraszam, już idę.
- Nie trzeba! Zostań! Jestem James Barnes, ale wolę jak mówi się do mnie Bucky. Ten chłopak za mną to Steven Rogers. A ty... to?
- Harley Shield.
- Nie widziałem cię tu nigdy. Przeprowadziłaś się skądś?
- Z wielu miejsc. Ale to nieważne. Miło was poznać chłopcy.
Dziewczyna wstała i spojrzała na nowych znajomych. Steven Rogers, w porównaniu do Bucky'ego był blondynem o niebieskich jak niebo oczach.
- Chodzisz do naszej szkoły?
- Nie, uczę się w domu. Tak się dzieje jak jesteś mną. Ale chyba nie będziemy o mnie gadać? Moje życie nie jest takie ciekawe.
- Skoro nie chcesz... Chodź oprowadzimy cię po pewnych miejscach!
Bucky chwycił Harley z rękę i pociągnął za sobą.
- Dajesz Steve! Bo się zgubisz!
Zaśmiała się, co nie było częstym przypadkiem. To będzie przyjaźń do końca życia. "

Stała przed małą przenośną lodówką i starała się wymyślić co innego można zjeść niż kanapkę z serem.
- Nic innego mi nie zostaje. Brak wyboru.
Jej telefon zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz. "Steve". Przez ostatnie kilka dni nie dzwonił, co było spowodowane latającym miastem Sokovią. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.
- Tak Steve?
- Harley! Dzięki Bogu, tak się martwiłem!
- O mnie? Steve jestem dorosła, dam sobie radę.
- Wiem, wiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie ważna.
- Stevenie Rogersie, ty też jesteś dla mnie ważny. Kiedy wracasz?
- Słyszałaś już o Sokovi?
- Tak. Jesteś cały prawda?
- Jestem, nie martw się.  Co myślisz o spotkaniu w kawiarni? Mam ci wiele do opowiedzenia.
- Spotkanie w kawiarni może być, ale bez zagłębiania się w sprawy zawodowe. Możemy powspominać dawne czasy.
- To nie wydaje się dobrym pomysłem. No cóż znajdziemy temat na miejscu. Za dwa dni o jedenastej?
- Niech stracę. Do zobaczenia przyjacielu.
- Do zobaczenia.
"Tak się zawsze żegnaliśmy"

" - Harley! Wracaj!
- Chłopaki nie denerwujcie mnie bardziej!
- Ale...
- Nie ma "ale". Zostawcie mnie samą!
Kątem oka widziała jak Steve namawia Bucky'ego by dał spokój, ale on nigdy nie odpuszczał. Nigdy jej nie zostawił. I to zawsze było na plus.
- Harley...
- Nie Bucky, mam dość. Czemu nasze problemy tak po prostu nie mogą wyparować?
- Fajnie by było. Co się stało, że masz taki humor? Chodzi o tego chłopaka?
- Może...
- Idę z nim pogadać.
- Bucky! Nie.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i odwróciła w swoją stronę. Nie puściła jego dłoni tylko patrzyła w oczy chłopakowi.
- Dziękuję, że jesteś taki troskliwy, ale naprawdę nie musisz za mnie rozwiązywać moich problemów.
On stał i patrzył na nią z lekką troską. Jak można było nie widzieć, że ten chłopak darzy tą dziewczynę uczuciem? Ona nie widziała, ale ich przyjaciel widział.
- Jak coś się dzieje wiesz, że możesz mi... nam powiedzieć, prawda?
Pokiwała głową w krótkim potwierdzeniu.
- Jeszcze raz dziękuję. Wybacz mi teraz, ale muszę iść. Do zobaczenia jutro przyjacielu.
- Do zobaczenia jutro przyjaciółko.
Dziewczyna nim opuściła kolegę dała mu całusa w policzek. Wszystko co wydarzyło się później było tylko jego następstwem."

Kiedy usiadła na krześle nie mogła powstrzymać łez. Tak długi okres tłamszenia w sobie uczuć nigdy nie jest dobry.
- Czemu cię ze mną nie ma James?
Pomimo tego, że wycierała policzki, kolejne łzy ponownie je moczyły. W końcu zaprzestała czynności i po prostu swobodnie dała upust smutkowi. Za dużo tego wszystkiego na raz. Telefon ponownie zadzwonił. Nawet nie patrząc na numer, odebrała.
- Halo?
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Harley Shield?
- Tak to ja.
- Pani Margaret Carter, chciała się z panią spotkać.
- Ach tak, dziękuję za wiadomość, niedługo będę. Do widzenia.
- Do widzenia.
Nie biorąc nic prócz telefonu i klucza do pokoju, wyruszyła w swoją drogę.

Zapukała do drzwi i lekko je uchyliła. Pielęgniarka, która była w pomieszczeniu zaprosiła ją do środka. 
- Margaret, zobacz Harley już jest. Zostawię was same. 
Kiwnęła głową mijającej ją kobiecie. Nie przyglądała jej się. Zawsze ta sama zajmowała się Peggy. Niska kobieta z lekką nadwagą, której zielone oczy ciągle ciekawie patrzyły na otaczający ją świat zza kurtyny blond włosów już powoli siwiejących. Nic dziwnego skoro miała już około sześćdziesiątki. 
Harley wolnym krokiem zbliżyła się do łóżka zajmowanego przez swoją przyjaciółkę. 
- Cześć Peggy. Jak się czujesz?
- Harley. Witaj. 
Kobieta spojrzała na ciebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Spałaś Carter? Co się stało, że chciałaś bym przyszła? Byłam u ciebie zaledwie dwa dni temu.
- Chciałam cię zobaczyć. Harley... czy ty płakałaś?
- Coś ty. Nie, jestem twarda babka, nie pamiętasz? 
- Moja twarda babka też może płakać. 
Dziewczyna usiadła obok łóżka i oparła głowę na rękach.
- Płakałam. Płakałam nad starymi wspomnieniami. za Bucky'm. 
- Oh Harley... 
Agentka Carter usiadła na łóżku i przytuliła "młodszą" przyjaciółkę.
- On dalej jest z tobą. Tutaj. Pamiętaj.
Mówiąc ostatnie słowa palcem wskazała na jej serce. 
- Dziękuję ci kochana. Czemu ja nie mogę być dla ciebie tak dobrą przyjaciółką?
- Zawsze byłaś i zawsze będziesz Shield. 
Starsza kobieta oparła się o towarzyszkę, zmęczona. Młodsza wiedziała, że czas na kolejną drzemkę. Ułożyła przyjaciółkę tak, by leżała wygodnie i wycierając znów policzki, szeptała formułki, te same co kiedyś, które tak dobrze działały na uspokojenie i dobry sen.  Agentka Peggy Carter zapadła w twardy lecz spokojny sen. 
- Wrócę do ciebie jutro Peggy. Mam nadzieję, że wtedy nasza rozmowa będzie inna. 
Ucałowała przyjaciółkę i podchodząc do drzwi, odwróciła głowę. 
- Do zobaczenia kochana. Do zobaczenia jutro. 
Zamknęła cicho drzwi i żegnając się z pielęgniarką Amber wróciła powolnym krokiem do domu.

------------
Napisałam szybciej więc wstawiam już dziś. Do kolejnego napisania. 

Harry Potter

- Znalazłem to pod bijącą wierzbą. Bardzo przydatne, Potter, dzięki...
Mimo iż zdyszany ciągnął swój długi monolog. Uwierzycie mi jeśli powiem, że naprawdę nie chciało mi się go słuchać? Wiem jak to się potoczyło. Zapewne chciał coś przynieść Remusowi i znalazł mapę. Której nikt nie chwycił ze sobą. Tylko zostawiliśmy ją rozłożoną i pokazującą swoje sekrety. Genialnie!
- Severusie...
Wystarczył jedno machnięcie ręką, by uciszyć Remusa.
- Powtarzałem dyrektorowi, że to ty pomagasz swojemu staremu przyjacielowi Blackowi. A teraz mam na to niezbity dowód! Nie myślałem jednak, że wykorzystasz to stare miejsce na kryjówkę...
- Severusie, popełniasz błąd. Nie wiesz wszystkiego, mogę to wytłumaczyć... Syriusz wcale nie chce zabić Harry'ego...
- Do Azkabanu przybędzie dwóch nowych więźniów. Jestem bardzo ciekaw jak przyjmie to Dumbledore, tak był przekonany o twojej nieszkodliwości.. i jej... - wskazał na mnie ręką, a po chwili dalej kontynuował - Wiecie, oswojone wilkołaki.
Dalej akcja potoczyła się szybko, za szybko. Sznurki wyczarowane z różdżki Snape'a związały Remusa, który runął na ziemię. Gdy ja podbiegłam do niego, Syriusz wściekły ruszył na nauczyciela eliksirów.
- Daj mi tylko powód. Daj mi powód, a zrobię to, przysięgam.
- Nawet się nie ruszaj.
Spojrzałam najpierw na Syriusza, a później na Hermione i resztę jej składu. Wiedziała o co proszę.
- Panie profesorze Snape...
- Granger grozi wam zawieszenie w prawach ucznia. Ty, Potter, Weasley jesteście poza terenem szkoły w towarzystwie zbiegłego mordercy i wilkołaka... no dwóch. Więc choć raz trzymaj język za zębami, dobrze?
- Ale... jeśli się pan myli...
- Zamilcz dziewczyno! Nie zabieraj głosu w sprawie, o której nie masz nawet zielonego pojęcia!
Spojrzał na Blacka i uśmiechnął się złośliwie.
- Zemsta. Słodka zemsta.  Nawet nie wiesz jak jak bardzo chciałem być tym, który cię schwyta...
- Znów padłeś ofiarą żartu Severusie. Jeśli ten chłopiec - tu wskazując na Rona, dalej kontynuował swoją wypowiedź - zaniesie swojego szczura do zamku, to pójdę spokojnie...
- Do zamku? Nie musimy się tak trudzić. Wystarczy, że wezwę tu dementorów. Będą się bardzo cieszyć, że cię ucałują.
Zbladłam, tak samo jak Black. Podniosłam się z klęczek i ruszyłam do niego. Odwrócił na chwilę głowę by pokazać emocje w swoich oczach. Chwyciłam go za rękę. Poczułam zdziwione spojrzenia reszty.