Music

sobota, 13 maja 2017

Rozdział 1

Biegali z miejsca na miejsce, każdy w dla siebie ważnej sprawie. Percy Jackson, Annabeth Chase i Frank Zhang, jeden z dwóch pretorów Nowego Rzymu, przechadzali się po obozie rzymskim. Niby wiele się zmieniło po wojnie z Gają, a niby nic. Jak dojrzeć wszystkie zmiany? Wystarczy spojrzeć na wszystkie twarze obozowiczów.

Percy

Niby byłem tu kilka tygodni temu, ale i tak rekrutacja rzymskich herosów mnie zaskakuje.
- Frank, wiesz może gdzie podział się Jason?
- Widziałem jak wybył z Piper. Niech się sobą nacieszą.
Nastąpiła cisza od czasu do czasu przerywana krzykami ludzi dookoła. Nim doszliśmy do budynku należącego do piątej kohorty, złapała nas Reyna. Kiwnęła głową do Franka i szybko przywitała się z naszą dwójką.
- Długo zamierzacie tu być? Nie zrozumcie mnie źle, ale chcę wiedzieć.
- Przyjechaliśmy tylko z Piper. Nie zamierzamy zająć dużo czasu.
Dziewczyna pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
- Gdzie Jason ją zabrał?
Spojrzałem za siebie i oceniłem mniej więcej ich położenie.
- Gdzieś tam. Co jest na tej górce?
- Ogród. Jeden z największych, jakie do tej pory znajdują się na tym terenie od czasu wojny z Gają. Ostatnio stało się to miejscem naszych zakochanych herosów.
- Tak? Ann chyba cię tam zabiorę.
Śmiech mojej dziewczyny rozniósł się echem. Zrobiłem obrażoną minę i chwyciłem ją za rękę przyciągając do siebie.
- Czy ty mnie wyśmiałaś Mądralińska?
Dziewczyna zakryła usta rękoma po czym oddaliła je i powiedział z uśmiechem.
- Skądże znowu Glonomóżdżku.
- To dobrze.
- Frank! Reyna!
Odwróciliśmy się wszyscy jak na zawołanie. W naszym kierunku biegła Hazel. Włosy wprawione w ruch powiewem powietrza, uderzały każdego omijanego po drodze herosa. Lekko się uśmiechnąłem.
- Amazonki... Amazonki tu są... za rzeką. Czekają na was.
Reyna nie czekając do końca pognała do Małego Tybru już po pierwszym słowie. Córka Plutona spojrzała jeszcze na nas z lekkim uśmiechem.
- Cześć Percy, cześć Annabeth. Fajnie was znowu widzieć.
- Dziewczyno widziałaś nas zaledwie tydzień temu! Ale... ciebie też miło widzieć.
Oplotłem jej szyję swoją ręką, a drugą potarmosiłem włosy.
- Chodźmy,  bo nigdy jej nie dogonimy.

Nawet gdy staliśmy obok Reyny, Amazonki dalej stały po drugiej stronie rzeki. Pretorka patrzyła się na swoją siostrę, a jej siostra na nią. Nie krzyczały, nie witały się z płaczem. Po prostu się na siebie patrzyły.
- Ehem.... Reyno, może zaprosisz siostrę?
- Co? A, tak, tak.
Dziewczyna odchrząknęła i podniosła głosy by reszta o drugiej stronie ją usłyszała.
- Hyllo, królowo Amazonek, a także moja siostro... Zapraszamy!
Amazonki na znak swojej królowej ruszyły przez rzekę.

Suche już dziewczyny siedziały razem z resztą herosów przy kolacji i rozmawiały o różnych sprawach dotyczących naszego zwariowanego świata. Siedziałem na sofie obok Annabeth i Franka z Hazel, kiedy z z cienia wyszedł Nico di Angelo.
- Jak świetnie się składa, że wszyscy tu jesteście. Mamy sprawę.
- Coś się stało?
- Prócz tego, że Grover wyruszył na poważne poszukiwania herosów jakiś miesiąc temu i wrócił przed chwilą ledwo żywy, to nic. Wracacie ze mną, czy mam mu powiedzieć, że wiadomość przekaże wam kiedy indziej?
Spojrzeliśmy na siebie z córką Ateny i od razu wiedzieliśmy co robimy. Kiedy wstaliśmy, zrobiła to także Hazel.
- Mogę z wami?
- Zapraszamy w skromne szeregi Obozu Herosów. Frank, przekażesz Piper, że później po nią wrócimy?
- Ma się rozumieć, lećcie, bo s=wasz przyjaciel satyr wykituje.
Pomimo troski o przyjaciela lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że jeszcze żyje i znajduje się po najlepszą opieką daną od grupowego domku Apollina Willa.

- Stary, to było niebezpieczne!
- Wy też robicie rzeczy, które są niebezpieczne i żyjecie. Ja również mam do tego prawo.
Westchnąłem. Nigdy mnie nie słuchał.
- Zanalazłeś ich chociaż? 
Grover zawahał się z odpowiedzią. Nim zdążył nam odpowiedzieć niecierpliwości Annabeth wyszła na zewnątrz.
- Grover! Proszę, tak czy nie?
- Nie, dlatego jak tylko będę bardziej sprawny wracam do dalszych poszukiwań. Tylko nie sam. Zabieram towarzysza.
- Tylko jedego? Niech będzie. Zgłaszam się na ochotnika.
- Nie.
Grover i Annabeth zaczęli bawić się w moich rodziców. Wszystkiego zaczęli mi ostatno zakazywać, co najmniej jakbym był małym dzieckiem i nie potrafił o siebie sam zadbać. 
- Nie, Percy, dziękuję. To musi być ktoś inny.
- Na przykład?
- Wiem na pewno, że musi być to ktoś z domu Ateny.
- To może ja?
- Nie, Ann, ty też nie. To musi być chłopak. Kogo dążysz dużym zaufaniem ze swoich braci? 
- Malcolma.
- Annabeth!
- O wilku mowa.
Za nasz parawan wparował Malcolm Pace. Wysoki blondyn o równie stalowoszarych oczach co jego matka i siostra. Na jego opalonej lekko twarzy szeroki uśmiech. 
- Zanalazłem to o co prosiłaś. 
- Cudownie! Gdzie?
- To nie jest na razie ważne. Ważne jest to, że jest w nienaruszonym przez czas stanie i dalej w każdej chwili gotowe do użycia. 
Blondynka klasnęła w dłonie i uścisnęła brata tak mocno, że o mały włos go nie udusiła.
- Co wy przed nami ukrywacie?
- Nic. Niedługo się dowiecie. Przedstwimy plany Chejronowi i jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli...
- To będziemy mogli to podziwiać. Cóż nie zostaje mi nic innego, jak po prostu trzymać kciuki.
- Halo! Tu ja! Ten biedny satyr w potrzebie! Możemy wrócić do mnie? 
- Jasne.
- To ja może już pójdę...
- Nie,  ciebie też to dotyczy.
Malcolm uniósł brew, po czym wzruszył ramionami. 
- Wybieramy się na misję Pace i wiedz, że się nie wymigasz.
- Czemu ja? Masz wiele innych zdolnych herosów.
- Ale to masz być ty. Nie dyskutuj, spakuj swoje rzeczy i czekaj, aż będę w lepszej formie.
- Ostatnie pytanie. Czego dotyczy ta misja?
Grovet zastanowił się chwilę, po czym bez owijania w bawełnę oznajmił zdecydowanym głosem.
- Znalezienia herosów. I jak złapałem zapach, to nawet dość potężnych. Mają mocniejszy zapach niż dzieci Wielkiej Trójki, ale może to przez ich ilość? 
- No to do zobaczenia później. 
- Weź jeszcze może kogoś. 
- Kogo?
- Lou Ellen. Córkę Hekate.
Malcolm kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Dopiero potem spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Miała być jedna osoba, a teraz są dwie. 
Satyr uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oczko.
- Nigdy nie wierz do końca satyrowi. Nigdy nie wiesz na co,nas stać. 
- Tak masz sto procent racji. Muszę to zapamiętać. 
Nim zorientowałem się w sytuacji rozbrzmiały śmiechy. Perfidnie się ze mnie naśmiewali. Ale co takiego powiedziałem? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Rozejrzałem się po ich twarzach. Dobrze, że ich przy sobie mam. Jakbym bez nich funkcjonował? Hazel i Anmabeth z Groverem i Willem wręcz płakali, tylko Nico lekko się uśmiechał. Postanowiłem, że nie będę się zastanawiał co zrobiłem tylko po prostu się do nich dołączę. Chyba najlepsze co mogłem zrobić w tamtej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz