Music

sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 12

Pietro

Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Gdy tylko uniosłem powieki zobaczyłem uśmiechniętą twarz Wandy. Uniosłem brwi po czym odwzajemniłem uśmiech.
- Widzę ,że sobie przysnąłeś. Jak się czujesz?
- W porządku. Jeszcze trochę i będę mógł stąd wyjść.
Scarlet spojrzała na mnie z lekką złością ,a zarazem złością.
- Poczekamy zobaczymy. Mam nadzieję ,że będziesz na siebie wtedy uważał.
- Błagam cię Wando. Zachowujesz się jak Clint.
- Dzięki ,że o mnie wspominasz.
Spojrzałem w stronę drzwi. Stał tam Hawkeye i Lucy. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha. Teraz mogłem zauważyć jak bardzo są do siebie podobni.
- No widzisz braciszku jak oni cię kochają.
Staruszek spojrzał na siostrę po czym zmierzwił jej włosy. Śmiech ,następnie wymierzony lekki kuksaniec w bok Clinta.
- Nie przyszliśmy się tu bawić. Jesteś nam potrzebna Wando.
- Coś się stało?
- Chciałabym zacząć lekcje ,pani profesor. Jeśli oczywiście ci to nie przeszkadza. I jeszcze spotkanie zarządzili. Teraz.
Moja siostra niezauważalnie potrząsnęła głową ,chociaż znając Clinta i tak zauważył. Czego moja siostra ma uczyć agentkę Barton? Co się stało ,że spotkanie ma się odbyć tak nagle? Chociaż spotkania zawsze są nie do przewidzenia. No dobra na jeszcze inne pytania nie znam odpowiedzi ,ale znając siebie z kolejną wizytą siostry się dowiem i to wszystkiego ze szczegółami. Scarlet wstała i spojrzała na mnie z pewną iskrą w oku.
- Wybacz braciszku. Obowiązki wzywają.
Clint i Lucy wyszli ,a zraz za nimi moja siostra. Znowu zostałem sam. Niestety nie na długo. Do pokoju weszła pielęgniarka. Zaczęła przeglądać moje wyniki. Chyba nie za bardzo przypadły jej do gustu. Kiepsko. Spojrzała na mnie jakby ze współczuciem.
- Jeszcze pan tu poleży. No chyba ,że zdarzy się jakiś cud.
- Cud?
W pokoju ponownie znalazła się Lucy. Patrzyła to na pielęgniarkę to na papiery trzymane przez nią w rękach. Kobieta spojrzała na nią przelotnie.
- Jego stan nie był za dobry. Teraz czeka go długa kuracja ,następnie rehabilitacja jeśli będzie konieczna. Przepraszam muszę coś załatwić.
Wyszła zostawiając mnie z siostrą Clinta. Patrzyła na mnie z uśmiechem.
- Oj chłopie jednak nie masz końskiego zdrowia. Życzę powodzenia.
Przewróciłem oczami.
- Dzięki.
- No weź się nie gniewaj. Mogę ci pomóc.
- Czemu miałbym się gniewać? I jak ty chcesz mi pomóc?
- Normalnie. Może moja moc w trakcie walki nie jest aż tak pomocna ,ale jeśli chodzi o uzdrawianie mam to opanowane do perfekcji. Mogę trochę pomóc twojej regeneracji ,ale nic poza tym.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Nie znam jej za dobrze ,a co dopiero jej mocy. Więc jak mogę być pewny co do tego wszystkiego?
- Zastanów się nie musisz podejmować decyzji teraz ,sam. Poproś kogoś o radę. Ale w miarę szybko bo nie zamierzam tu zostać wieki.
Uśmiechnęła się przez co przeszły mi po plecach ciarki. Warto skorzystać z jej pomysłu. Pokiwałem głową w tym samym momencie gdy nagle coś zadzwoniło. Nie alarm raczej coś jak telefon. Nie pomyliłem się aż tak. Z kieszeni w bluzie wyciągnęła mały komunikator.
- Wybacz ,mam lekcje z twoją siostrą.
Już miała wychodzić ,gdy coś mnie natchnęło.
- Czekaj ,czemu nie byłaś na spotkaniu?
- Nie ufają mi jeszcze. A po tym incydencie z Coulsonem...
Nie wiedziałem co się takiego stało ,ale skoro były chyba dwa spotkania prawie ,że pod rząd to musi być coś na rzeczy. Nawet nie zauważyłem jak dziewczyna zniknęła za drzwiami. Tym razem nikt mnie nie odwiedził. Miałem więc czas na kolejne potoki myśli. Jakie życie jest nudne gdy nie mogę biegać ,czy chodź by się podnieść i przemieścić z miejsca na miejsce spacerkiem.

Scarlet

- No więc skup się. Dasz radę.
Patrzyłam na Lucy ,która marszczyła brwi z wysiłku. Po raz piąty starałyśmy się nad polem siłowym. Nic nie szło po jej myśli ,ale nie poddawała się. Zastanowiłam się nad podobnymi przypadkami. Jedyną osobą która się nie poddawała był Kapitan. Byłaby do niego podobna gdyby nie to ,że była bardziej żywiołowa. Wokół niej powietrze jakby zgęstniało i nabrało lekkiego fioletowego koloru. Sama zaatakowałam najbliżej stojącą atrapą tarczy Kapitana. Odbiła się i uderzyła w ścianę za mną. W porę się uchyliłam. Na moją twarz wpełzł uśmiech. Udało się! Patrzyłam jak jej powłoka obronna się "rozpuszcza".
- Jak się czujesz?
- Na razie jest dobrze.
- No to ćwiczymy dalej. Atakuj.
Skupiła się na pracy rąk. Gdy tylko sama zaczęłam tworzyć tarczę ochronną ona się już rozkręcała. Wycelowała fioletową strzałę. I puściła. Nie zdążyłam się zasłonić odpowiednio tarczą więc oberwałam. Uderzyłam w ścianę i zsunęłam się na ziemię. Jej moc jest potężniejsza niż myśli czuję to teraz w żebrach. Gdy tylko mroczki mięły mi sprzed oczu zauważyłam twarz dziewczyny.
- Żyjesz?
- Ehhh. Jeszcze tak. Nie martw się ,gdybyś włożyła w to więcej siły wylądowałabym razem z bratem w szpitalu. Mimo iż bym nie chciała.
Uśmiechnęła się lekko. Chwyciłam jej rękę.
- Ćwiczymy dalej.

Lucy

Minął miesiąc odkąd cień Coulsona uciekł i nie dawał żadnych poszlak. Tym razem to się zmieniło. Kolejny atak cieni jednak nie na wieży Starka.
- Zebranie!
Kapitan ,Scarlet ,Thor ,Hulk ,Stark ,Wdowa ,Hawkeye ,Quicksilver. Wszyscy zgromadzeni przy jednym stole.
- Co mamy?
- To ,że jedziemy na wakacje. Był atak cztery dni temu na miasto. Od tego czasu nie było żadnego ataku.
Spojrzałam zaskoczona na Starka. Okrążyłam stół i stanęłam obok niego patrząc przez ramię. Pięknie.
- Ktoś tu wtyka nosa. Ale taka piękność może.
Odsunęłam się ,przewracając oczami.
- Hamuj się Tony.
Mój brat szybko się denerwuje. A przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Wiecie taka mała siostrzyczka ,o którą trzeba się ciągle troszczyć.
- Lepiej mów gdzie jedziemy?
- Do Brazylii. Witaj Rio de Janerio.
- Szykujemy się ,wyruszamy jak najszybciej.
Każdy rozszedł się do swoich pokoi. spakowałam małą torbę i ruszyłam do pokoju brata. Zapukałam. Gdy tylko usłyszałam "proszę" pchnęłam drzwi.
- Aż tyle rzeczy bierzesz?
Patrzyłam na trochę większą torbę niż moja.
- To tak dużo? Mogę mniej.
Uśmiechnęłam się.
- Ruszaj się. Im szybciej skończysz tym bardziej Steve będzie z ciebie dumny.
Ruszyliśmy na dach. Stali tam tylko i wyłącznie Steven Rogers ,Scarlet i Natasha.
- Pięknie. Przepięknie. Clint się nie spóźnił.
Mój brat wyszczerzył zęby. Zabrał moją torbę i zaniósł do samolotu.
- Traktujesz mnie jak małe dziecko braciszku.
- Dla mnie zawsze będziesz mała siostrzyczko.
O mały włos nie zaniosłam się śmiechem. Poczułam wiatr. Nie zdziwiłam się gdy obok Scarlet stanął Pietro.
- Jak na najszybszego człowieka na świecie lubisz się spóźniać.
- Przyzwyczajaj się ,jesteśmy w jednej drużynie.
Uśmiechnęłam się. W tej samej chwili pojawiła się reszta drużyny. Ponownie znalazłam się na pokładzie jeta. Tym razem jednak byłam przytomna.
Podróż trwała nawet nie całe półgodziny. Siedziałam obok brata pilotując samolot. Mieliśmy dużo czasu by porozmawiać. Więc dzięki temu wyszliśmy w trochę ponurzy.
- Witam w swojej nowej posiadłości!
Trzeba było się spodziewać. Stark nigdy nie przepuści okazji na wydanie pieniędzy. A zwłaszcza na takie luksusowe apartamenty. Weszliśmy do środa. Drogość wnętrza aż biła w oczy.
- Wasze pokoje są na górze. Są podpisane. Każdy znajdzie swój.
Całą grupą ruszyliśmy na górę. Pierwszy pokój przy schodach i windzie był pokój Bruce'a. Następny Thora ,Steve'ego ,Scarlet ,Pietro ,Natashy ,Clinta i mój.  A jak zgadywałam pokój Tony'ego był na najwyższym piętrze ,największy ze wszystkich. Tak samo jak tymczasowe laboratorium na samym dole budynku poniżej piętra piwnicznego. Dzień skończył się spokojnie. Noc była na tyle spokojna ,że można było podziwiać gwiazdy. Gdy zajmowałam się wcześniej Clintem rzadko miałam na to czas lub chociażby siły. Tym razem jednak się to zmieniło. Siedziałam na dachu dobre kilka godzin nim ktoś się do mnie dosiadł.
- Jak długo tu siedzisz?
Odwróciłam głowę. Obok mnie zasiadła Natasha. Patrzyła przed siebie.
- Trochę czasu? Nie wiem dokładnie. Co ciebie tu sprowadza?
- Chciałam z tobą porozmawiać. Na osobności. Myślałam ,że będziesz w pokoju. A jednak znalazłam cię tu.
- O czym chciałaś pogadać?
- O wszystkim. O tym jak zdobyłaś moc. Jak to się stało że musiałaś opiekować się Clintem. I tego typu rzeczy.
- Cóż to długa historia ,ale skoro masz czas i chcesz usłyszeć to spoko. Pracowałam w jednej z dobrze prosperujących firm S.H.I.E.L.D. Niestety coś poszło nie tak podczas jednego z tajnych eksperymentów przeprowadzanych gdzieś w budynku. Wybuch sprawił ,że nabyłam ... no to...
Wyciągnęłam rękę ,która została spowita fioletową mgiełką.
- Podczas gdy oni zabierali rannych ja uciekłam.
- I może mi powiesz ,że nie byłaś ranna?
- Była ranna. Nie mówię ,że nie. Nie przejmowałam się sobą. nie kontrolowałam swojej nowej mocy. Nie chciałam ranić innych.
- Jesteś jak Clint. Bardziej troszczysz się o innych niż o siebie.
- Nie dziw mi się. Jestem jak Clint.
- Widzę.
- Więc na czym skończyłam..? A no tak na tym ,że uciekłam. Ukryłam się w jednym z opuszczonych domów. Kradłam jedzenie z zamkniętych sklepów. W końcu jednak znalazł mnie brat. Musiał usłyszeć co się stało ,a wiedział doskonale co robię. Zdenerwowałam się ,że w ogóle zdecydował się na to posunięcie. Moc uwolniła się z mojego ciała i jak mgła okryła Clinta. To przeze mnie stracił wzrok.
- Ale teraz go odzyskał. Nie masz się co obwiniać.
- Zawsze będzie mi to leżało na sercu. Zraniłam brata. Też byś się obwiniała gdybyś coś mu zrobiła. Wiem czemu chcesz to wszystko wiedzieć. Też jestem dobrym szpiegiem. A teraz wybacz mi ,ale muszę iść. Dobrej nocy Natasho.
Ruszyłam do swojego pokoju. Ubrana już w piżamę ułożyłam się wygodnie na łóżku. Moją głowę nawiedziły myśli o tamtych pechowych dniach. Najgorsze momenty w moim życiu. A przynajmniej do tej pory nie licząc wcześniejszego wypadku samochodowego rodziców. Dalej zaprzątnięta myślami zasnęłam.


-----------------------------------
Nareszcie obiecany rozdział Avengersów. Bogowie ile się nie udzielałam na blogach wybaczcie ,ale niestety tak już będzie ,do czego dochodzi jeszcze szkoła niedługo się zaczynająca :( .  Ale staram się jak mogę by były długie więc docencie. ;) DO zobaczenia być może niedługo.
  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz