Music

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Rozdział 2

Chłopak biegiem przemierzył odległość od obozowego szpitala do domku Hekate. Zapukał. Nim ktokolwiek mu otworzył, zdążył zapukać jeszcze trzy razy.
- Co się denerwujesz człowieku! Już otwieram.
Zza drzwi wyjrzała młoda dziewczyna. Siedemnastolatka spojrzała na syna Ateny z lekkim błyskiem w oku, który nic dobrego nie mógł zwiastować.
- Cześć, Lou. Jest sprawa.
- Mianowicie...
- Mianowicie, idziesz razem ze mną i Groverem na misję.
- Nigdzie nie idę.
Próbowała zamknąć drzwi, jednak chłopak w porę zablokował je nogą. Pogroził jej paluszkiem i spojrzał z wyrzutem.
- Lou...
- Nie mam czasu, Malcolm!
- Wiesz, że to nie jest zależne od ciebie.
- Na bogów! Kiedy?!
- Kiedy tylko Grover się wykuruje.
- Jest pod opieką Willa?
Blondyn pokiwał twierdząco głową.
- Świetnie, czyli już jutro będzie gotowy. Zacznę się lepiej pakować.
- Niczego nie może zabraknąć?
- Niczego.
- Pojemny plecak?
- Pojemny plecak.
- Masz łeb na karku, Ellen.
- Ktoś musi, Pace.
Chłopak uniósł ręce w geście poddania. Wiedział, że nie wygra na słowa z córką Hekate, nawet w swoich najskrytszych snach.
- W takim razie, do zobaczenia jutro, Lou.
- Do zobaczenia, Malcolm.
Chłopak ruszył do swojego domku. Otworzył drzwi i przywitał się z przyrodnimi siostrami. Podszedł do swojego łóżka i wyciągnął zza niego plecak. Rzadko kiedy go używał, ale zawsze trzymał go na wszelki wypadek. Spakował cztery koszulki i jedną zapasową bluzę oraz dwie pary spodni na wypadek, gdyby coś się stało z tymi co miał na sobie.
- Gdzie się wybierasz, Malcolm?
- Na misję.
Nawet nie odwrócił się by zobaczyć kto do niego mówi. Wiedział. Jeden z chyba trzech przyjaciół, z którymi był blisko w obozie. Chris Rodriguez stał w progu domku Ateny i przyglądał się jego czynnością.
- Czyli na jak długo mnie samego zostawiasz?
- Samego? A Clarisse?
- Jest zajęta sprawami domku. Ale obawiam się, że bardziej chodzi o sprawy jej ojca.
- Da radę. Twarda z niej babka.
- Nie mów tak przy niej.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Nie zamierzam jeszcze ginąć.
- Kiedy ruszasz?
- Jak tylko Grover wydobrzeje.
- Czyli wieczorem lub jutro z rana.
- Dokładnie.
- Chcesz pójść i jeszcze się ten jeden raz pojedynkować?
- Czemu nie. Tylko nie do przesady. Muszę jakoś potem funkcjonować.
Zostawił już spakowany plecak i zabierając z łóżka swoją broń ruszył za przyjacielem na arenę. Kilkoro herosów urządziło sobie pojedynek, więc miejsce było ograniczone. Ustawili się n a jednym z końców areny i stając w odpowiednich pozycjach do walki, zaczęli.


- Malcolm!
Annabeth wbiegła na trybuny i wykrzykiwała imię chłopaka aż do znudzenia. Razem z Chrisem zrobili sobie przerwę podczas, której syn Ateny ruszył do siostry.
- Tak, Annabeth?
- Grover prosił przekazać, że za niedługo wyjeżdżacie.
- Czyli mam być gotowy i razem z Lou Ellen czekać przy drzewie Thalii?
- Dokładnie.
- Dziękuję za wiadomość.
- Życzę ci powodzenia bratku. Mam nadzieję, że wrócisz cały i zdrowy.
- Zobaczymy, ale szczęście mi się przyda.
Pomachał siostrze i wrócił do przyjaciela. Ścisnął mu rękę i poklepał drugą po plecach.
- Wyruszam.
- Bogowie niech mają cię pod opieką.
- Może lepiej nie. Trzyma się stary i nie przeżywaj tak spraw z Clarisse.
- To twarda babka. Zapamiętam.
- I tego się trzymajmy.
Razem ze swoim rynsztunkiem zerwał się do biegu. Najpierw domek Hekate, a dopiero potem Ateny. Zapukał mocno w drzwi, tak, że o mało nie wyleciały z zawiasów. Tym razem otworzyła jedna z sióstr Lou. Miała równie czarne włosy i równie zielone oczy co jej siostra. Byłyby identyczne, gdyby nie to, że ta przed Malcolmem miała piegi i bliznę biegnącą od prawego kącika czoła przez nos do lewego kącika szczęki.
- Tak?
- Potrzebuję pilnie waszej grupowej.
- LOU!
Z wnętrza domku słychać było krzyk pytający o co chodzi.

Krzyczały tak do siebie przez dobre pięć minut nim w drzwiach stanęła grupowa. Spojrzała spod łba na blondyna.
- Co znowu?
- Już czas. Zabieraj torbę i widzimy się przy Sośnie Thalii.
- Nie zdążyłam zrobić mikstury!
- Wiesz, Grovera chyba to nie obchodzi. Do zobaczenia za pięć minut.
Chłopak ponownie rzucił się do biegu. Jeszcze nigdy nie miał takiej przebieżki jak dzisiejszego dnia.

Wpadł do swojego domku i rzucił się na łóżko o mało co nie uderzając głową w ścianę za nim. Ręce które pojawiły się przed nim by chwycić plecak, umożliwiły mu poczucie własnego smrodu.
- Blech... Muszę się umyć.
Zamrugał kilka razy i powoli wstał.
- Nie ma czasu na przebranie. Szybciej Malcolm, szybciej. Nie będą na ciebie czekali.
Wyruszył w dalszą drogę tyle, że tym razem bez biegu, a szybkim krokiem. Znalazł się na miejscu jako pierwszy. Oparł się o drzewo i czekał.

Po dziesięciu minutach na miejscu zjawiła się córka Hekate, obładowana dwoma torbami wyglądającymi jak pomniejszone wersje walizek na kółkach.
- Nie za dużo tego wzięłaś?
- Wystarczająco. Nie martw się, dam radę.
- Mogę wziąć jedną torbę.
- Nie trzeba, mam cenne rzeczy i nie chcę ich stracić.
- Nie kłóćcie się.
Grover wszedł na górę i stanął przed nimi. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nich jak na małych dzieci.
- Podwińcie rękawki, zawiążcie sznurówki i lecimy w naszą podróż.
Herosi pokiwali głowami i mocniej ścisnęli paski plecaków.
- Czyli idziemy?
- No pewnie.

Stanęli przed barierą ochronną i odwrócili się, by spojrzeć jeszcze raz na obóz.
- Mam nadzieję, że wrócę. Inaczej Grace będzie nowa grupową domku Hekate.
- Aż tak w nas nie wierzysz? - syn Ateny spojrzał na dziewczynę z brwiami uniesionymi do góry.
- No coś ty, wierzę, ale jak to się mówi? Nadzieja matką głupich.
Ta tylko wzruszyła ramionami i lekko przewróciła oczami.
- Sugerujesz coś?
- Skądże znowu. Może lepiej chodźmy, im szybciej będziemy mieli to z głowy tym lepiej dla mnie.
- A niech Grace zostanie na wieki tą grupową, bo mam nadzieję, ze nie wrócisz, cała i zdrowa.
- DOŚĆ dzieciaki. Idziemy od teraz w ciszy.
- Tak jest. proszę satyra.
Zasalutowali jak prawdziwi żołnierze i przez dalszą drogę nawet nie pisnęli słówka.

To się nazywa musztra satyra.

wtorek, 23 maja 2017

Rozdział 2

Dziewczyna biegła ulicami od czasu do czasu wpadając na przechodniów. Ręce, które zaciskała w pięści były otoczone ledwo widocznym fioletowym obłoczkiem. Gdyby zabrała swój płaszcz na pewno nie byłoby takiego jak teraz problemu. Każdy mógł być agentem S.H.I.E.L.D. w cywilu i powiedzieć dyrektorowi, że spotkał nawiedzoną laborantkę ze świecącymi dłońmi. Nie wydawałoby się wam to dziwne?

Gdy tylko dotarła w miejsce, które ledwo dwie osoby znały. Jeden pijak, a drugi pracoholik. Nawet się nie orientują. Wbiegła do jednego z mieszkań starego bloku, w którym nastąpił kiedyś wybuch gazu. Idealna kryjówka.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Dalej było umeblowane. Jeden pokój przeznaczony był dla dwójki dzieci, a wskazywało na to piętrowe łóżko. Zaraz obok pokoju dziecięcego była sypialnia należąca do rodziców. Wielkie łoże małżeńskie ewidentnie było opuszczane w pośpiechu, gdyż kołdra o mało co nie leżała na ziemi, zepchnięta na prawą stronę. Gdy tylko Lucille przyjrzała się jej bliżej, wywnioskowała, że ta strona należała do kobiety. Czyli męża nie było wtedy w domu. Wyszła z pokoju zostawiając wszystko na tym samym miejscu. Udała się na koniec korytarza by wejść do kuchni. Małej, ale przytulnej. Idealna dla trójki, ewentualnie dla czwórki osób. Otworzyła lodówkę. W jej środku znalazła mleko i trzy opakowania z szynką w środku. Wszystkie produkty już dawno były po terminie. Westchnęła i zamknęła drzwi niedziałającej lodówki.
- Przeklęty niech będzie ten cholerny świat!
Dziewczyna udała się na drugi koniec korytarza, gdzie znajdował się salon. Usiadła szybko na sofie nawet nie rozglądając się po pomieszczeniu. Wyciągnęła ręce przed siebie i przyglądał się im przez dłuższy czas. Dopiero gdy nie wzbudziły jej niepokoju zmianą budowy, postanowiła spróbować przywołać moc. Delikatna mgiełka ponownie otoczyła jej dłonie. Nie czuła bólu, łaskotek, po prostu nic.

Pochłonięta doszczętnie tym widowiskiem nawet nie usłyszała jak drzwi do sąsiedniego mieszkania zatrzaskują się z dość głośnym uderzeniem.

~~~~

Zatrzasnęła drzwi do losowo wybranego mieszkania. Opuszczony budynek upatrzyła sobie już dawno temu jako przyszłą dobrą kryjówkę. Tutaj nie powinni jej znaleźć.
Pierwsze co znalazła po wejściu było ogromne lustro. Ktoś naprawdę dbał o swój wygląd. Przyjrzała się swojemu odbiciu. Była wysoka i dobrze zbudowana, dzięki tylu ćwiczeniom w wojsku. Krótkie brązowe włosy związane w niedbałego koka, powyłaziły jej teraz i rozeszły każdy kosmyk w innym kierunku. Nawet nie próbowała ich inaczej ułożyć, bo po co skoro i tak wrócą do punktu wyjścia? Spojrzała wprost w swoje oczy. Brązowe, podkrążone od zmęczenia, które nawiedzało ją od kilku dni. Jak wyglądały za starych czasów? Kto to wie, w tej kwestii pamięć ją zawodziła. Nie patrzyła już na swój mały, prosty nos ani na swoje wąskie bladoróżowe usta. Nigdy ich nie lubiła, ale ktoś pomimo jej niechęci do swojej osoby, ją pokochał. Ruszyła na małe zapoznanie terenu, w którym miała mieszkać przez najbliższe kilka dni. 
Mała kuchnia, duży salon połączony z jadalnią, ogromniasta sypialnia i łazienka rozmiaru salonu bez żadnych dodatkowych przyrządów. Przeszukując każde pomieszczenia z dokładnością godną wprawionego detektywa, znalazła jedynie paczkę gum do żucia o smaku miętowym, nitkę do czyszczenia zębów i kilka opakowań sera żółtego, który teraz był pokryty dość sporą warstwą pleśni. Z obrzydzeniem na twarzy wyrzuciła ser do kosza na śmieci i szybko zamknęła jego klapę. Znikając za drzwiami sypialni rzuciła się biegiem na ogromniaste łóżko, które chwilę wcześniej było dość pedantycznie pościelone. Pamiętała wszystko co mama mówiła.
"- Ja zachowuję czystość i porządek w domu. Ty będąc jak twój tata w przyszłości żołnierzem nie zachowasz czystości. Współczuję twojemu przyszłemu mężowi. Będzie sam musiał dbać o porządek, no chyba, że także będzie żołnierzem."
- Mamo, błagam cię, aż takiego syfu nie zostawiam. Nie jest aż tak źle, prawda?
- Jest aż tak źle. Muszę cię chyba nauczyć wszystkiego co wiem na temat sprzątania. 
- Mamo...
- I tak uczysz się w domu. Nic ci to nie zaszkodzi.
- Mamo...
- Nie zmienię zdania. Jutro zabieramy się do roboty."
I faktycznie, siedziała potem całe godziny przy zamiataniu, prasowaniu,  myciu, praniu, składaniu i jeszcze wielu innych rzeczach. W duchu jednak do dzisiaj dziękowała mamie za tą naukę. Przydała jej się potem w wojsku, przy sprawdzaniu porządków wykonywanych za karę przez rekrutów. Ale się wtedy wyśmienicie bawiła. Nikt nigdy nie lubił gdy to ona przeprowadzał inspekcję, zawsze się czegoś musiała przyczepić.
Uśmiechnęła się do siebie. Lubiła te wspomnienia. Wolała je niż te związane z Buckym, przynajmniej te, które uważała za strasznie dobijające. Wyczerpanie wzięło nad nią górę, więc chwilę później już spała.

Zapomniała jednak o kolejnych odwiedzinach u Peggy i spotkaniu ze Steve'm.

~~~~

Obie o czymś zapomniały, obie były pochłonięte swoimi sprawami. Tak samo pewien agent S.H.I.E.L.D. Wysoki i umięśniony blondyn, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Mimo iż wrócił dopiero z Sokovii już był w bazie głównej agencji i wysłuchiwał się na temat wybuchu, który spowodować miała rzekomo jego młodsza siostrzyczka. 
- Jakieś dowody, że to ona?
- Nie, ale kto inny mógłby to zrobić?
- No nie wiem, może jej asystent? Jest wiele opcji, a wy przyjmujecie tylko jedną z możliwych. 
- Agencie Barton! Lepiej żebyś nie podważał naszych opinii. 
- W tym momencie wy, podważacie moje zdanie, a co gorsza mój autorytet wzorowego agenta.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Musiał znaleźć siostrę i czym prędzej to wyjaśnić. 
- Gdzie mogłaś się podziać Lucy? Gdzie zwykle uciekałaś? Gdzie czułaś się bezpieczna?
Gdy tylko okulary zsunęły mu się z nosa każdy zobaczyłby jego błyszczące oczy. Ta zagadka była zbyt prosta jak na niego. Szybkim krokiem ruszył do swojej tymczasowej kwatery po odpowiedni sprzęt. Nie łuk i strzały, a telefon i coś co jego siostra wręcz uwielbiała. Dwie książki, które znała na pamięć i trzy komiksy o super bohaterach. Same bujdy, ale nie po to trzymał je latami by teraz wyrzucić do kosza wspomnienia. Wspomnienia o szczęśliwej rodzince, która za problem pierwszej wagi uważała cy pojechać do ciotki w Las Vegas czy lepiej zorganizować "uroczyste" barbecue. Pakując do plecaka wybrane przedmioty usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść.
Nie wiedział kto to, ale nie bez powodu wszędzie ma umieszczoną broń. Nawet w tym małym plecaczku. Drzwi do jego pokoju otworzyły się, by pokazać zarys kobiecej sylwetki. Wiedział kto to pomimo tego, że światło oświetlało ją od tyłu i nie było widać twarzy.
- Nie mogłaś mi powiedzieć, że przyjdziesz? Albo zadzwonić? Obojętne mi to.
- Nie przesadzaj Clint, I tak byś mi wiele nie zrobił.
- Założyłbym się o to z tobą, ale mam ważniejsze sprawy na głowie, Natasho.
- Na przykład?
- To nie twój interes.
- Clint...
- Nie. Do zobaczenia, Natasho.
Mężczyzna wyminął kobietę w drzwiach. Nim jednak odszedł, odwrócił się i idąc dalej tyłem, powiedział.
- Nie śledź mnie. Tylko o tyle proszę.
Rudowłosa tylko pokiwała głową. Wiedziała, że gdyby się sprzeciwiła użyłby innych środków przekonywania. Pistoletu lub łuku. Zależy.
- Niech ci będzie.
- Do zobaczenia, jeszcze raz. Na pewno zobaczymy się za jakiś czas.
Gdy zniknął za rogiem i nie było słychać jego kroków, dodała sobie jeszcze pod nosem krótkie zdanie.
- Oby jak najszybciej. 

sobota, 13 maja 2017

Rozdział 1

Biegali z miejsca na miejsce, każdy w dla siebie ważnej sprawie. Percy Jackson, Annabeth Chase i Frank Zhang, jeden z dwóch pretorów Nowego Rzymu, przechadzali się po obozie rzymskim. Niby wiele się zmieniło po wojnie z Gają, a niby nic. Jak dojrzeć wszystkie zmiany? Wystarczy spojrzeć na wszystkie twarze obozowiczów.

Percy

Niby byłem tu kilka tygodni temu, ale i tak rekrutacja rzymskich herosów mnie zaskakuje.
- Frank, wiesz może gdzie podział się Jason?
- Widziałem jak wybył z Piper. Niech się sobą nacieszą.
Nastąpiła cisza od czasu do czasu przerywana krzykami ludzi dookoła. Nim doszliśmy do budynku należącego do piątej kohorty, złapała nas Reyna. Kiwnęła głową do Franka i szybko przywitała się z naszą dwójką.
- Długo zamierzacie tu być? Nie zrozumcie mnie źle, ale chcę wiedzieć.
- Przyjechaliśmy tylko z Piper. Nie zamierzamy zająć dużo czasu.
Dziewczyna pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
- Gdzie Jason ją zabrał?
Spojrzałem za siebie i oceniłem mniej więcej ich położenie.
- Gdzieś tam. Co jest na tej górce?
- Ogród. Jeden z największych, jakie do tej pory znajdują się na tym terenie od czasu wojny z Gają. Ostatnio stało się to miejscem naszych zakochanych herosów.
- Tak? Ann chyba cię tam zabiorę.
Śmiech mojej dziewczyny rozniósł się echem. Zrobiłem obrażoną minę i chwyciłem ją za rękę przyciągając do siebie.
- Czy ty mnie wyśmiałaś Mądralińska?
Dziewczyna zakryła usta rękoma po czym oddaliła je i powiedział z uśmiechem.
- Skądże znowu Glonomóżdżku.
- To dobrze.
- Frank! Reyna!
Odwróciliśmy się wszyscy jak na zawołanie. W naszym kierunku biegła Hazel. Włosy wprawione w ruch powiewem powietrza, uderzały każdego omijanego po drodze herosa. Lekko się uśmiechnąłem.
- Amazonki... Amazonki tu są... za rzeką. Czekają na was.
Reyna nie czekając do końca pognała do Małego Tybru już po pierwszym słowie. Córka Plutona spojrzała jeszcze na nas z lekkim uśmiechem.
- Cześć Percy, cześć Annabeth. Fajnie was znowu widzieć.
- Dziewczyno widziałaś nas zaledwie tydzień temu! Ale... ciebie też miło widzieć.
Oplotłem jej szyję swoją ręką, a drugą potarmosiłem włosy.
- Chodźmy,  bo nigdy jej nie dogonimy.

Nawet gdy staliśmy obok Reyny, Amazonki dalej stały po drugiej stronie rzeki. Pretorka patrzyła się na swoją siostrę, a jej siostra na nią. Nie krzyczały, nie witały się z płaczem. Po prostu się na siebie patrzyły.
- Ehem.... Reyno, może zaprosisz siostrę?
- Co? A, tak, tak.
Dziewczyna odchrząknęła i podniosła głosy by reszta o drugiej stronie ją usłyszała.
- Hyllo, królowo Amazonek, a także moja siostro... Zapraszamy!
Amazonki na znak swojej królowej ruszyły przez rzekę.

Suche już dziewczyny siedziały razem z resztą herosów przy kolacji i rozmawiały o różnych sprawach dotyczących naszego zwariowanego świata. Siedziałem na sofie obok Annabeth i Franka z Hazel, kiedy z z cienia wyszedł Nico di Angelo.
- Jak świetnie się składa, że wszyscy tu jesteście. Mamy sprawę.
- Coś się stało?
- Prócz tego, że Grover wyruszył na poważne poszukiwania herosów jakiś miesiąc temu i wrócił przed chwilą ledwo żywy, to nic. Wracacie ze mną, czy mam mu powiedzieć, że wiadomość przekaże wam kiedy indziej?
Spojrzeliśmy na siebie z córką Ateny i od razu wiedzieliśmy co robimy. Kiedy wstaliśmy, zrobiła to także Hazel.
- Mogę z wami?
- Zapraszamy w skromne szeregi Obozu Herosów. Frank, przekażesz Piper, że później po nią wrócimy?
- Ma się rozumieć, lećcie, bo s=wasz przyjaciel satyr wykituje.
Pomimo troski o przyjaciela lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że jeszcze żyje i znajduje się po najlepszą opieką daną od grupowego domku Apollina Willa.

- Stary, to było niebezpieczne!
- Wy też robicie rzeczy, które są niebezpieczne i żyjecie. Ja również mam do tego prawo.
Westchnąłem. Nigdy mnie nie słuchał.
- Zanalazłeś ich chociaż? 
Grover zawahał się z odpowiedzią. Nim zdążył nam odpowiedzieć niecierpliwości Annabeth wyszła na zewnątrz.
- Grover! Proszę, tak czy nie?
- Nie, dlatego jak tylko będę bardziej sprawny wracam do dalszych poszukiwań. Tylko nie sam. Zabieram towarzysza.
- Tylko jedego? Niech będzie. Zgłaszam się na ochotnika.
- Nie.
Grover i Annabeth zaczęli bawić się w moich rodziców. Wszystkiego zaczęli mi ostatno zakazywać, co najmniej jakbym był małym dzieckiem i nie potrafił o siebie sam zadbać. 
- Nie, Percy, dziękuję. To musi być ktoś inny.
- Na przykład?
- Wiem na pewno, że musi być to ktoś z domu Ateny.
- To może ja?
- Nie, Ann, ty też nie. To musi być chłopak. Kogo dążysz dużym zaufaniem ze swoich braci? 
- Malcolma.
- Annabeth!
- O wilku mowa.
Za nasz parawan wparował Malcolm Pace. Wysoki blondyn o równie stalowoszarych oczach co jego matka i siostra. Na jego opalonej lekko twarzy szeroki uśmiech. 
- Zanalazłem to o co prosiłaś. 
- Cudownie! Gdzie?
- To nie jest na razie ważne. Ważne jest to, że jest w nienaruszonym przez czas stanie i dalej w każdej chwili gotowe do użycia. 
Blondynka klasnęła w dłonie i uścisnęła brata tak mocno, że o mały włos go nie udusiła.
- Co wy przed nami ukrywacie?
- Nic. Niedługo się dowiecie. Przedstwimy plany Chejronowi i jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli...
- To będziemy mogli to podziwiać. Cóż nie zostaje mi nic innego, jak po prostu trzymać kciuki.
- Halo! Tu ja! Ten biedny satyr w potrzebie! Możemy wrócić do mnie? 
- Jasne.
- To ja może już pójdę...
- Nie,  ciebie też to dotyczy.
Malcolm uniósł brew, po czym wzruszył ramionami. 
- Wybieramy się na misję Pace i wiedz, że się nie wymigasz.
- Czemu ja? Masz wiele innych zdolnych herosów.
- Ale to masz być ty. Nie dyskutuj, spakuj swoje rzeczy i czekaj, aż będę w lepszej formie.
- Ostatnie pytanie. Czego dotyczy ta misja?
Grovet zastanowił się chwilę, po czym bez owijania w bawełnę oznajmił zdecydowanym głosem.
- Znalezienia herosów. I jak złapałem zapach, to nawet dość potężnych. Mają mocniejszy zapach niż dzieci Wielkiej Trójki, ale może to przez ich ilość? 
- No to do zobaczenia później. 
- Weź jeszcze może kogoś. 
- Kogo?
- Lou Ellen. Córkę Hekate.
Malcolm kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Dopiero potem spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Miała być jedna osoba, a teraz są dwie. 
Satyr uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oczko.
- Nigdy nie wierz do końca satyrowi. Nigdy nie wiesz na co,nas stać. 
- Tak masz sto procent racji. Muszę to zapamiętać. 
Nim zorientowałem się w sytuacji rozbrzmiały śmiechy. Perfidnie się ze mnie naśmiewali. Ale co takiego powiedziałem? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Rozejrzałem się po ich twarzach. Dobrze, że ich przy sobie mam. Jakbym bez nich funkcjonował? Hazel i Anmabeth z Groverem i Willem wręcz płakali, tylko Nico lekko się uśmiechał. Postanowiłem, że nie będę się zastanawiał co zrobiłem tylko po prostu się do nich dołączę. Chyba najlepsze co mogłem zrobić w tamtej chwili.

wtorek, 2 maja 2017

Rozdział 1.2

Pamiętacie tą spieszącą się dziewczynę, która wpadła na Lucille? Może teraz jej historię poznamy?


Przez pół godziny łaziła po mieście by zgubić tych trzech typków. Dwóch mięśniaków i jeden dość wątły. Od kiedy zderzyła się z tamtą dziewczyną coraz trudniej jej to szło.
Skręciła w małą uliczkę i skierowała się do drzwi zamkniętego od dawna budynku. Źle znosiła swoją obecność w takich miejscach. Przypominała sobie wtedy jak jej chłopak był przetrzymywany. Właściwie były chłopak. Przecież on już nie żył. Zginął śmiercią bohatera, przy okazji w towarzystwie najlepszego przyjaciela. Chwyciła za nieśmiertelnik na swojej szyi. Pomimo czasu jaki minął dalej miała go przy sobie i nie rozstawała z nim. Nie chciała o nim zapomnieć. Nigdy.
Wchodząc po schodach, usłyszała skrzypienie drzwi. Spojrzała w dół. Panowie rozglądali się w  poszukiwaniu jej osoby. Czym prędzej wspięła się wyżej. Bezszelestnie tak jak zwykle. Weszła na "górę" ułożoną z kilkunastu skrzyń.  Słyszała jak buszowali na dole i denerwowali się, że jej nie ma.
Siedziała tam kilka godzin, a kiedy postanowili wyjść, na wszelki wypadek została jeszcze dwie godziny. Przecież mogli stać za drzwiami i czekać specjalnie aż wyjdzie. Taka mało inteligentna pułapka.
Po upłynięciu wyznaczonego czasu, zeszła. Równie cicho jak znalazła się w tym feralnym miejscu, opuściła je. Nikt i nic jej nie powstrzymywał. Westchnęła.
- Mężczyźni. Mają ograniczony zasób cierpliwości.
Ruszyła przed siebie w stronę kolejnej rudery, który był jej tymczasowym schronieniem.
Wyjęła kluczyk z kieszeni i chwilę się mu przyglądała. 10. Pamiętała, że ON miał tego dnia urodziny. Pamiętała, że w tym wieku ich trójka się poznała.

"Siedziała nad rzeką i patrzyła w jej nurt, który płynął spokojnie. Chciała być jak woda. Płynąć przed siebie i nie zwracać uwagi na nikogo ani na nic wokół.
Za sobą usłyszała śmiechy. Nie odwracała się, tyle ludzi tu zawsze przechodzi i nie zwraca na nią uwagi.
- Znamy się?
Lekko uniosła wzrok. Po jej prawej stał wysoki szatyn o brązowych oczach, na ktorego twarzy znajdował się wielki uśmiech. Uśmiech, którym nikt jej jeszcze nie obdarzył. Nie miała przyjaciół z tego powodu, że często się przeprowadzała. Nawet nie próbowała ich pozyskiwać, po co skoro i tak się niedługo przeprowadzi?
- Raczej nie. To wasze miejsce? Przepraszam, już idę.
- Nie trzeba! Zostań! Jestem James Barnes, ale wolę jak mówi się do mnie Bucky. Ten chłopak za mną to Steven Rogers. A ty... to?
- Harley Shield.
- Nie widziałem cię tu nigdy. Przeprowadziłaś się skądś?
- Z wielu miejsc. Ale to nieważne. Miło was poznać chłopcy.
Dziewczyna wstała i spojrzała na nowych znajomych. Steven Rogers, w porównaniu do Bucky'ego był blondynem o niebieskich jak niebo oczach.
- Chodzisz do naszej szkoły?
- Nie, uczę się w domu. Tak się dzieje jak jesteś mną. Ale chyba nie będziemy o mnie gadać? Moje życie nie jest takie ciekawe.
- Skoro nie chcesz... Chodź oprowadzimy cię po pewnych miejscach!
Bucky chwycił Harley z rękę i pociągnął za sobą.
- Dajesz Steve! Bo się zgubisz!
Zaśmiała się, co nie było częstym przypadkiem. To będzie przyjaźń do końca życia. "

Stała przed małą przenośną lodówką i starała się wymyślić co innego można zjeść niż kanapkę z serem.
- Nic innego mi nie zostaje. Brak wyboru.
Jej telefon zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz. "Steve". Przez ostatnie kilka dni nie dzwonił, co było spowodowane latającym miastem Sokovią. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.
- Tak Steve?
- Harley! Dzięki Bogu, tak się martwiłem!
- O mnie? Steve jestem dorosła, dam sobie radę.
- Wiem, wiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie ważna.
- Stevenie Rogersie, ty też jesteś dla mnie ważny. Kiedy wracasz?
- Słyszałaś już o Sokovi?
- Tak. Jesteś cały prawda?
- Jestem, nie martw się.  Co myślisz o spotkaniu w kawiarni? Mam ci wiele do opowiedzenia.
- Spotkanie w kawiarni może być, ale bez zagłębiania się w sprawy zawodowe. Możemy powspominać dawne czasy.
- To nie wydaje się dobrym pomysłem. No cóż znajdziemy temat na miejscu. Za dwa dni o jedenastej?
- Niech stracę. Do zobaczenia przyjacielu.
- Do zobaczenia.
"Tak się zawsze żegnaliśmy"

" - Harley! Wracaj!
- Chłopaki nie denerwujcie mnie bardziej!
- Ale...
- Nie ma "ale". Zostawcie mnie samą!
Kątem oka widziała jak Steve namawia Bucky'ego by dał spokój, ale on nigdy nie odpuszczał. Nigdy jej nie zostawił. I to zawsze było na plus.
- Harley...
- Nie Bucky, mam dość. Czemu nasze problemy tak po prostu nie mogą wyparować?
- Fajnie by było. Co się stało, że masz taki humor? Chodzi o tego chłopaka?
- Może...
- Idę z nim pogadać.
- Bucky! Nie.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i odwróciła w swoją stronę. Nie puściła jego dłoni tylko patrzyła w oczy chłopakowi.
- Dziękuję, że jesteś taki troskliwy, ale naprawdę nie musisz za mnie rozwiązywać moich problemów.
On stał i patrzył na nią z lekką troską. Jak można było nie widzieć, że ten chłopak darzy tą dziewczynę uczuciem? Ona nie widziała, ale ich przyjaciel widział.
- Jak coś się dzieje wiesz, że możesz mi... nam powiedzieć, prawda?
Pokiwała głową w krótkim potwierdzeniu.
- Jeszcze raz dziękuję. Wybacz mi teraz, ale muszę iść. Do zobaczenia jutro przyjacielu.
- Do zobaczenia jutro przyjaciółko.
Dziewczyna nim opuściła kolegę dała mu całusa w policzek. Wszystko co wydarzyło się później było tylko jego następstwem."

Kiedy usiadła na krześle nie mogła powstrzymać łez. Tak długi okres tłamszenia w sobie uczuć nigdy nie jest dobry.
- Czemu cię ze mną nie ma James?
Pomimo tego, że wycierała policzki, kolejne łzy ponownie je moczyły. W końcu zaprzestała czynności i po prostu swobodnie dała upust smutkowi. Za dużo tego wszystkiego na raz. Telefon ponownie zadzwonił. Nawet nie patrząc na numer, odebrała.
- Halo?
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Harley Shield?
- Tak to ja.
- Pani Margaret Carter, chciała się z panią spotkać.
- Ach tak, dziękuję za wiadomość, niedługo będę. Do widzenia.
- Do widzenia.
Nie biorąc nic prócz telefonu i klucza do pokoju, wyruszyła w swoją drogę.

Zapukała do drzwi i lekko je uchyliła. Pielęgniarka, która była w pomieszczeniu zaprosiła ją do środka. 
- Margaret, zobacz Harley już jest. Zostawię was same. 
Kiwnęła głową mijającej ją kobiecie. Nie przyglądała jej się. Zawsze ta sama zajmowała się Peggy. Niska kobieta z lekką nadwagą, której zielone oczy ciągle ciekawie patrzyły na otaczający ją świat zza kurtyny blond włosów już powoli siwiejących. Nic dziwnego skoro miała już około sześćdziesiątki. 
Harley wolnym krokiem zbliżyła się do łóżka zajmowanego przez swoją przyjaciółkę. 
- Cześć Peggy. Jak się czujesz?
- Harley. Witaj. 
Kobieta spojrzała na ciebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Spałaś Carter? Co się stało, że chciałaś bym przyszła? Byłam u ciebie zaledwie dwa dni temu.
- Chciałam cię zobaczyć. Harley... czy ty płakałaś?
- Coś ty. Nie, jestem twarda babka, nie pamiętasz? 
- Moja twarda babka też może płakać. 
Dziewczyna usiadła obok łóżka i oparła głowę na rękach.
- Płakałam. Płakałam nad starymi wspomnieniami. za Bucky'm. 
- Oh Harley... 
Agentka Carter usiadła na łóżku i przytuliła "młodszą" przyjaciółkę.
- On dalej jest z tobą. Tutaj. Pamiętaj.
Mówiąc ostatnie słowa palcem wskazała na jej serce. 
- Dziękuję ci kochana. Czemu ja nie mogę być dla ciebie tak dobrą przyjaciółką?
- Zawsze byłaś i zawsze będziesz Shield. 
Starsza kobieta oparła się o towarzyszkę, zmęczona. Młodsza wiedziała, że czas na kolejną drzemkę. Ułożyła przyjaciółkę tak, by leżała wygodnie i wycierając znów policzki, szeptała formułki, te same co kiedyś, które tak dobrze działały na uspokojenie i dobry sen.  Agentka Peggy Carter zapadła w twardy lecz spokojny sen. 
- Wrócę do ciebie jutro Peggy. Mam nadzieję, że wtedy nasza rozmowa będzie inna. 
Ucałowała przyjaciółkę i podchodząc do drzwi, odwróciła głowę. 
- Do zobaczenia kochana. Do zobaczenia jutro. 
Zamknęła cicho drzwi i żegnając się z pielęgniarką Amber wróciła powolnym krokiem do domu.

------------
Napisałam szybciej więc wstawiam już dziś. Do kolejnego napisania. 

Harry Potter

- Znalazłem to pod bijącą wierzbą. Bardzo przydatne, Potter, dzięki...
Mimo iż zdyszany ciągnął swój długi monolog. Uwierzycie mi jeśli powiem, że naprawdę nie chciało mi się go słuchać? Wiem jak to się potoczyło. Zapewne chciał coś przynieść Remusowi i znalazł mapę. Której nikt nie chwycił ze sobą. Tylko zostawiliśmy ją rozłożoną i pokazującą swoje sekrety. Genialnie!
- Severusie...
Wystarczył jedno machnięcie ręką, by uciszyć Remusa.
- Powtarzałem dyrektorowi, że to ty pomagasz swojemu staremu przyjacielowi Blackowi. A teraz mam na to niezbity dowód! Nie myślałem jednak, że wykorzystasz to stare miejsce na kryjówkę...
- Severusie, popełniasz błąd. Nie wiesz wszystkiego, mogę to wytłumaczyć... Syriusz wcale nie chce zabić Harry'ego...
- Do Azkabanu przybędzie dwóch nowych więźniów. Jestem bardzo ciekaw jak przyjmie to Dumbledore, tak był przekonany o twojej nieszkodliwości.. i jej... - wskazał na mnie ręką, a po chwili dalej kontynuował - Wiecie, oswojone wilkołaki.
Dalej akcja potoczyła się szybko, za szybko. Sznurki wyczarowane z różdżki Snape'a związały Remusa, który runął na ziemię. Gdy ja podbiegłam do niego, Syriusz wściekły ruszył na nauczyciela eliksirów.
- Daj mi tylko powód. Daj mi powód, a zrobię to, przysięgam.
- Nawet się nie ruszaj.
Spojrzałam najpierw na Syriusza, a później na Hermione i resztę jej składu. Wiedziała o co proszę.
- Panie profesorze Snape...
- Granger grozi wam zawieszenie w prawach ucznia. Ty, Potter, Weasley jesteście poza terenem szkoły w towarzystwie zbiegłego mordercy i wilkołaka... no dwóch. Więc choć raz trzymaj język za zębami, dobrze?
- Ale... jeśli się pan myli...
- Zamilcz dziewczyno! Nie zabieraj głosu w sprawie, o której nie masz nawet zielonego pojęcia!
Spojrzał na Blacka i uśmiechnął się złośliwie.
- Zemsta. Słodka zemsta.  Nawet nie wiesz jak jak bardzo chciałem być tym, który cię schwyta...
- Znów padłeś ofiarą żartu Severusie. Jeśli ten chłopiec - tu wskazując na Rona, dalej kontynuował swoją wypowiedź - zaniesie swojego szczura do zamku, to pójdę spokojnie...
- Do zamku? Nie musimy się tak trudzić. Wystarczy, że wezwę tu dementorów. Będą się bardzo cieszyć, że cię ucałują.
Zbladłam, tak samo jak Black. Podniosłam się z klęczek i ruszyłam do niego. Odwrócił na chwilę głowę by pokazać emocje w swoich oczach. Chwyciłam go za rękę. Poczułam zdziwione spojrzenia reszty.



środa, 26 kwietnia 2017

Rozdział 1.1

Znacie już jedną bohaterkę z niewypału. Może przedstawię jej historię trochę bliżej? Jej i jeszcze innej pani.

Siedziała w swoim pokoju. Pisała wiadomość do koleżanki, że i dzisiejszy dzień na spotkanie nie jest odpowiedni. Jak zwykle musiała zostać wieczorem w pracy. Nikt inny przecież się nie nadawał tak, jak ona. Dziewczyna westchnęła. Wiedziała jak zareaguje Suzanne. Będzie zła, ale zrozumie. Wstała z łóżka i spojrzała za okno. Pogoda nie zadowalała. Burzowe chmury gromadziły się od świtu i nie zamierzały nawet na chwilę ustąpić miejsca słońcu. Podeszła do szafki, na której położyła telefon, z którego zaraz puściła muzykę. Kołysząc się w rytm piosenki podeszła do szafy i wybrała z niej ciuchy, upatrzone poprzedniego dnia. Ruszyła do toalety, gdzie zamierzała się ubrać i przy okazji odświeżyć. Po piętnastu minutach wyszła i udała się do sąsiedniego pomieszczenia jakim była kuchnia. Małe mieszkanko zapewniane prawie każdemu pracownikowi S.H.I.E.L.D. jak dla niej było idealne. W końcu mówi się "Ciasne, ale własne". Nim zdążyła cokolwiek zrobić dobiegł ją dzwonek telefonu. Biegiem wróciła do pokoju i prawie wpadając na szafkę zgarnęła telefon.
- Halo?
- Znowu!
- Wybacz Suzy. Wiesz jaką mam pracę.
- Czasami marzę byś nie była tym cholernym naukowcem. Za dużo ta praca ciebie pochłania. Zabiera przyjaciołom.
- Suzy...
- Nie Lucy. Musiałam się wyżyć. Wybacz.
- Zobaczę dziś kiedy jeszcze mam zostać. Gdy tylko będę miała wolny dzień, zadzwonię do ciebie.
- Niech ci będzie. Zgaduję, że się śpieszysz, w takim razie nie przeszkadzam.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz.
- Tak, tak. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Odłożyła telefon na szafkę, na którą podczas rozmowy położyła torebkę. Ponownie ruszyła do kuchni w celu zjedzenia. Im szybciej wszystko zrobi, tym szybciej wyjdzie do pracy. Wstawiła wodę na herbatę i zaczęła przygotowywać kanapki na teraz i do pracy, przecież i tam obowiązuje przerwa. Czajnik gwiżdże, kanapki gotowe, nic tylko się posilać. Po kolejnych piętnastu minutach, nie licząc oczywiście tych dziesięciu dodanych przez rozmowę, mogła powoli zbierać się do wyjścia.
Zakładając buty na nogi i podtrzymując się ręką, by przypadkiem nie stracić równowagi, krótko spojrzała w lustro. Krótkie blond włosy często farbowane na fioletowo zostawiła rozpuszczone. Niebieskie oczy lekko podkreślone makijażem zdradzały lekkie zmęczenie. Pełne usta jak zawsze niepomalowane, wykrzywiały się na samą myśl spędzenia w pracy następnych godzin, w dodatku w towarzystwie dość nachalnego człowieka, jakim był jej "asystent". Westchnęła. Poprawiła niebieską sukienkę i nałożyła płaszcz. Niby przyszła wiosna, a dalej zimno było jak w zimie. Chwyciła w rękę klucze i wychodząc na klatkę schodową zamknęła drzwi za sobą. Dwa razy przekręciła klucze w zamku i schodami ruszyła na dół. Opuszczając korytarz i wychodząc na dwór, nie spodziewała się aż takiego chłodu. Wiatr rozwiał jej włosy na wszystkie strony zupełnie nie zważając na to, że jakiś czas temu skrupulatnie je układała. Przewróciła oczami i powolnym krokiem ruszyła na spotkanie pracy.

Była już przy odpowiednim budynku, gdy przebiegająca obok kobieta przez przypadek na nią wpadła. Obie wylądowały na ziemi wypuszczając wszystko co miały w rękach.
- Przepraszam.
Po zebraniu wszystkiego, wstały i spojrzały na siebie. Niebieskie w piwne i na odwrót.
- Naprawdę bardzo przepraszam.
- Spokojnie, to nic. Ja żyję i pani żyje. Więc wszystko w porządku.
Zainteresowanie blondynki osobą naprzeciwko rosło z każdą chwilą. Wyższa o kilka centymetrów szatynka patrzyła na niższą od siebie laborantkę. Szatynka ubrana była w prostą białą koszulkę, a do tego narzucona skórzana kurtka w stylu bardziej przedwojennym niźli współczesnym. Do góry dobrane były także czarne rurki i czarne trampki. Nie miała więcej czasu na uważniejsze oglądanie towarzyszki, gdyż ta odezwała się.
- Wybaczy pani, ale widzę, że pani także się gdzieś śpieszy, dlatego nie zatrzymuję pani dłużej. Do widzenia!
- Do widzenia! Miło było panią spotkać!
Niebieskooka musiała jeszcze krzyknąć ostatnie zdanie do odbiegającej szatynki. Ta nic nie odpowiedziała, jedynie krótko i niezauważalnie się uśmiechnęła. "To nic, że się nie znamy."- myśli obu skierowały się na ten sam tor.
Pani laborantka spojrzała na ziemię, upewniając się, ze niczego nie zostawiła. Jej wzrok spoczął na małym pliku kart. "Zapewne należy do tamtej kobiety" Chwyciła go, spojrzała na zegarek w telefonie i ponownie wznowiła drogę. Został siedem minut. Wystarczy, zresztą jak zawsze.


"Wprowadź kod"
Kilka kliknięć i syk otwieranych drzwi.
- Dzień dobry agentko Hill.
- Część Lucille. Jak postępy w badaniach?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Rzadko kto, pytał się jej o robione doświadczenia naukowe.
- Całkiem dobrze. Widać już zalążek tego co czeka na końcu. Jeszcze kilka dni.
- Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia w dalszej pracy. Do zobaczenia Lucille.
- Do zobaczenia.
Obie kobiety ruszyły w swoje strony.

Blondynka zdjęła czarny płaszcz i zawiesiła go na wieszaku.
- Witam panią.
- Daruj sobie, Tom.
- Nawet nie wiesz o co mi chodzi!
- Nie? Nie chcesz się ponownie umówić? Przecież wiem, że o to chodzi. Chcesz ponownie spróbować swoich sił.
Ciche westchnienie. Mężczyzna przeszedł obok i chwycił fartuch laboratoryjny. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka. Wysoki blondyn o przygaszonych teraz zielonych oczach. Duży prosty nos, który znajdował się nad wąskimi ustami, był lekko zmarszczony jakby w zamyśleniu.
- Słuchaj Tom..
Thomas Lowe spojrzał na nią z nikłą nadzieją.
-... może ja nie dam ci szczęścia, ale jest tu dziewczyna, która interesuje się twoją osobą. Mogę cię z nią spotkać.
Pokiwał głową jeszcze bardziej przybity.
Ona, ubrana już w fartuch, podeszła do niego i poklepała po ramieniu.
- Wybacz mi, że ci to zrobiłam.
- Nie musisz czuć tego co ja. Rozumiem to. I z miłą chęcią spotkam się z tą dziewczyną.
Uśmiechnęli się do siebie i ruszyli do pracy. Tej odpowiedniej.

- Lucy spójrz! Wystarczy, to dodać by przyśpieszyć cały ten mozolny proces.
Odwróciła się do swojego współpracownika. Krzyk nawet nie wyszedł z jej ust, gdy pomieszczenie wybuchło. Poleciała do tyłu uderzając w ścianę. Nie tracąc jednak przytomności podniosła głowę. Jej kolega leżał na drugim końcu, wyciągając ręce przed siebie. Wokół nich pojawiała się co chwila lekka niebieska mgiełka. Spojrzał na nią zszokowany.
- Wiej. Będą na tobie eksperymentować.
- Czyli nici z nowej znajomości?
- Może kiedy indziej. Wiej.
Wyciągnęła rękę przed siebie. I jej rękę pokryła mgiełka. Tylko, że jej była fioletowa.
- Cholera. Wiejemy razem.
Wstali na równe nogi i szukając lepszej drogi ucieczki niż drzwi, spojrzeli na okno.
- To co gotowy na skok?
- To chyba nie bungie?
- Nie, ale pewnie równie zabawne.
Słyszą kroki za drzwiami, cofnęli się do tyłu i rozpędzili. Okno pękło, a oni polecieli w dół. Myślami byli bardziej tego, że jak nie wymyślą niczego sensownego będą wyglądali jak papka lekko przyklejona na asfalcie. Kilka metrów przed ziemią zatrzymali się. Opadając powoli na twardy grunt, patrzyli na siebie i kolory ich oplatające.
- Ale odjazd.
- To niebezpieczne. Do zobaczenia Tom. Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
Ona uciekła w uliczkę prowadzącą do lasu, a on patrzył za nią zawiedziony. Wiedziała, że zachowała się jak tchórz. Ale co miała zrobić?


----------------
Akcja dzieje się głównie pomiędzy Czasem Ultrona, a Wojną Bohaterów.


Niedługo Harry Potter, a w międzyczasie pisany powoli rozdział z herosami. Proszę pamiętać, że nie będą pojawiały się w te same dni. Będzie jedna wielka loteria.